Dzisiaj wybraliśmy się na słodką wycieczkę do fabryki krówek w Milanówku. Wsiedliśmy w kolejkę WKD i jechaliśmy nią 54 min do stacji Grodzisk Mazowiecki Okrężna. Stamtąd na piechotę poszliśmy do fabryki krówek. Słońce dobrze grzało i wszyscy musieliśmy zdjąć kurtki, szczególnie kiedy okazało się , że lekko zboczyliśmy z kursu i musimy zawrócić. Jednak daliśmy radę i w mniej niż godzinę dotarliśmy do celu. Pani przewodniczka zaprosiła nas do sali edukacyjnej na górze i tam zapoznała z historią rodziny Pomorskich.
Okazuje się, że krówka ciągutka ma już 94 lata i teraz trzecie pokolenie cukierników produkuje krówki według dawnej receptury Feliksa Pomorskiego: wnuk Piotr Pomorski i wnuczka Konstancja Dołęga- Dołęgowska. My byliśmy na wycieczce właśnie w manufakturze pani Konstancji.
Czekamy na czepki, w których będziemy mogli zejść do fabryki.
Mamy gustowne nakrycia głowy- jesteśmy gotowi…
W tym mieszalniku mieszają się składniki na 50 kg krówek. Najpierw wlewa się mleko, dodaje cukier, masło, syrop glukozowy, wanilinę i całość podgrzewa się do 115C.
Potem masa krówkowa studzi się na takich metalowych stołach…
Ostudzoną masę przepuszcza się przez prasę, żeby nadać jej odpowiednią grubość.
Sprasowaną masę kładzie się na krajalnicy…
Potem tak przygotowany blok krówkowy tnie się na małe kawałki. Panowie tną krówki a panie zawijają – jedna pani około 8000 sztuk dziennie
Właściwie bardziej jest to manufaktura niż fabryka. Te krówki robi się i zawija – ręcznie!
Taką blaszkę krówek dostaliśmy do degustacji.
Po degustacji humory dopisują…
Następnym punktem programu było wykonanie własnego papierka na krówkę i zawinięcie jej.
Poszliśmy do sali edukacyjnej wykonać własne etykietki na cukierki.
A potem wracaliśmy z krówkami w plecakach kolejne pół godziny na stację kolejki WKD. Wszystkim nogi już się plątały, ale jako pierwsi doszliśmy do wiaty i mogliśmy odpocząć. Tym razem było chłodniej, widać też było deszczowe chmury, ale pogoda nas dopieściła i patrzyliśmy na mokre ulice dopiero z okien pociągu.
W pociągu były wolne miejsca , można było usiąść – co nas po prostu zachwyciło. Można było napić się wody, albo soku, więc szybko odzyskaliśmy werwę i humor!
deszczyk pokropil nas jedynie jak wysiedliśmy z tramwaju i wchodziliśmy do stacji Metra Centrum
Słodka wycieczka :-). Zazdroszczę.
Wczorajsza piesza wycieczka uświadomiła mi co to znaczy upośledzony narząd ruchu, który Maks ma w związku z chorobą Perthesa. On jednak minimalnie kuleje,chodzi wolno i żeby zdążyć na pociąg pomagałam mu trzymając go pod pachą, żeby się na mnie wsparł i dał radę dojść!Na prawdę było mu ciężko, popłakiwał po drodze, a bardzo się starał.