Turnus w Zaździerzu

W ostatnim tygodniu września pojechaliśmy na turnus do Leśnego Zakątka. Jak zawsze liczyliśmy na zajęcia, na basenie i nawet zapisałam Maksa  na dwie godziny dziennie. Liczyłam, że poduczy się pływać, więc ruszaliśmy z dużymi nadziejami.

Na miejscu dostaliśmy grafik zajęć z jedną godziną basenu.

Spotkaliśmy Igora…i zaczęliśmy nasz turnus.

Woda na basenie była zimna i w  połowie zajęć Maks szedł do wanny, żeby się zagrzać.

Po trzech dniach zrezygnowaliśmy z basenu i zamieniliśmy te zajęcia na masaż.

Maks miał codziennie dwie godziny terapii ruchowej w Panią Mają, która wymyślała wiele fajnych ćwiczeń, żeby Maks nie popadł w rutynę.

Prosiłam Panią  Maję, żeby popracowała z Maksem nad ćwiczeniami, które sprawią, żeby nie rozstawiał stóp tak szeroko…

Oprócz kinezy miał integrację sensoryczną, dwa razy w tygodniu…Generalnie unikałam SI, ale z powodu braku innych zajęć, tym razem Maks się wyhuśtał za wszystkie czasy.

Trudno oczekiwać, że na dwutygodniowym turnusie można  wypracować jakąś nową umiejętność, zostaje więc opcja  kontynuować nabyte. Maks ma bardzo skromne słownictwo (jest mało słów, które daje radę spontanicznie wypowiedzieć, chociaż widzę jak dużo próbuje) więc cóż może z nim poćwiczyć logopeda? Wymowę? Raczej nie…Chciałabym, żeby poćwiczył porozumiewanie się, tylko mało, który terapeuta ma chęć korzystać z protezy mowy jaką jest „Mówik”.

Tak więc Maks coś tam pisał, układał jakieś szeregi i pracowicie spędzał czas.

Na terapii ręki głównie wykonywał prace plastyczne związane z jesienią. Więc był jeż,

i grzyby…

Na takim turnusie dzień mija dość szybko i od 15.00 Maks miał czas dla siebie. Zwykle jednak był to czas  na spacer do lasu gdzie  szliśmy zbierać grzyby.

Myślę, że frajdę miałyśmy tylko my( ja i mama Igora), bo ani Igor, ani Maks nie podzielali naszej pasji do zbierania grzybów.