Archiwum miesiąca: marzec 2023

Do Werony… przez Jezioro Garda.

Mieszkaliśmy w uroczej miejscowości San Zeno di Montagna, w odległości około 10 km jak podaje mapa, od miejscowości Garda, choć wydaje mi się, że na drodze widziałam kierunkowskaz   z podaną liczbą 12km. W każdym razie nasz hotel nazywał się  tak jak powinien po włosku, czyli albergo- Albergo Sole. Z naszego pokoju(320) na trzecim piętrze mieliśmy widok na Jezioro Garda. Śniadania były zupełnie inne niż w hotelu Il Cervo, ( w którym spędziliśmy pierwszą noc) nic więc dziwnego, że przez pięć dni, które tam spędziliśmy mijaliśmy się z grupami niemieckich turystów, którzy tak jak my lubili zjeść porządne śniadanie.
Hotel kupił w 1955 Andrea Bonetti, który wraz z żoną Andreiną i odrestaurował go. Na początku mieścił się tu też sklep mięsny, ale w tamtych latach wielu pamięta go jako pierwszy punkt , w którym był publiczny telefon, o czym nadal świadczy 1 -ka, ostatnia cyfra w numerze telefonu.

To był już piątek i tego dnia mieliśmy zwiedzać Weronę, ale  pojechaliśmy do Werony niestandardowo. Zatrzymaliśmy się w Gardzie nad Jeziorem Garda.

Autokar wysadził nas przy murze Villa degli Albertini przy viale S.Carlo. Na przeciwko znajduje się pomost, z którego odpływają statki. Mieliśmy popłynąć do Desanzano i stamtąd pojechać autokarem do Werony. Liczyliśmy na niesamowite widoki , ale poranna mgła okryła Jezioro Garda  miękkim całunem i znacznie ograniczyła widoczność.

Przy deptaku rozkładały się stragany z torebkami, ubraniami…

Za Maksem widać punk widokowy La Rocca.

Czekając na statek podeszliśmy pod hotele La Vittoria i Tre Corone.

Zdążyliśmy też posiedzieć na ławce i kupić pamiątkową ściereczkę z mapą jeziora.

Wreszcie przypłynęła łódź i wsiedliśmy…powoli zostawiając miejscowość Garda za sobą.

Pierwszy przystanek mieliśmy w Sirmione i płynąc z Gardy mogliśmy zobaczyć ze statku Groty Catullusa…

oraz molo, na którym robiliśmy sobie zdjęcia trzy dni wcześniej.

Nie wysiadaliśmy w Sirmione tylko płynęliśmy dalej do Desanzano, gdzie pożegnaliśmy nasz statek San Marco.

A w Desanzano na klombiku zobaczyliśmy pierwsze dekoracje wielkanocne.

Za rondem, z okazałą palmą na środku, stał nasz autokar, to znak, że ruszamy do Werony.

W Weronie czekała na nas pani przewodnik. Żeby dojść do zabytkowego centrum musieliśmy dojść do mostu i przejść po nim  przez rzekę Adygę.

Idąc wzdłuż rzeki patrzyliśmy na drugi brzeg, gdzie mogliśmy podziwiać bryłę kościoła Świętej Anastazji.

Jak Mediolan to…

…Opera La Scala, Galeria Emanuela II i Katedra Duomo. Napisałam to w tej kolejności, w jakiej zwiedzaliśmy, bo dla mnie oczywiście nic nie przebije piękna mediolańskiej katedry.

Idąc od  autokaru minęliśmy Pomnik Giuseppe Garibaldiego na koniu a za nim zamek Sforców- Castello Sforzesco.

Na Largo Cairoli Maks pomógł pani przewodniczce  nieść chorągiewkę, za którą podążaliśmy ulicami Mediolanu.

Ulicą Dantego zbliżaliśmy się do piazza Cordusio

By w końcu znaleźć się przed pomnikiem Leonarda da Vinci na Piazza della Scala.

Z placu mięliśmy widok na operę i tu też dołączyła do nas pani przewodnik z Mediolanu.

Stojąc twarzą do budynku opery za plecami, po lewej stronie, mieliśmy wejście do Galerii Vittorio Emanuella.

Zwiedzanie zaczęliśmy od gmachu   Opery la Scalla.

We foyer widzieliśmy popiersie Toscaniniego

I przysłuchiwaliśmy się próbie kwartetu smyczkowego.

Pozwolono nam wejść do loży i popatrzeć na scenę Teatru della Scala, ale zakazano robić zdjęcia. W loży było ciemno, ale na scenie też trwała jakaś próba.
Następnie przeszliśmy do muzeum, gdzie zgromadzono portrety sławnych kompozytorów,odlewy dłoni pianistów m.in Chopina…

Trzeba przyznać, że patrząc na odlew dłoni Chopina sama narzucała się myśl, że tak delikatne dłonie musiały pięknie grać na fortepianie.

Na koniec doszliśmy do sali , gdzie na monitorze wyświetlano fragmenty różnych oper granych w Teatrze della Scala.

Przed operą postarałam się o zdjęcie pokazujące podcienie pod które podjeżdżały powozy pod operę (tak jak na tym obrazie z muzeum).

Przeszliśmy jeszcze raz przed Pomnikiem Leonarda da Vinci i weszliśmy do Galerii Vittorio Emanuella II.

Galerię tę budowano 12 lat i trzeba przyznać, że robi wrażenie.

Na herbie Turynu trzeba pokręcić się na pięcie trzy razy, żeby mieć szczęście i wrócić do Mediolanu…

My z Maksem nie zdołaliśmy tego zrobić, bo chętnych było zdecydowanie zbyt wielu.

Z galerii wyszliśmy na plac katedralny Piazza del Duomo


I stanęliśmy przed katedrą, którą budowano prawie 600 lat.
Katedra pod wezwaniem Narodzin Najświętszej Marii w Mediolanie wykonana z różowego marmuru. Jest ogromna, pod względem wielkości piąta na  świecie i można wejść na dach katedry i podziwiać z bliska rzeźbione podpory, iglice i Mediolan …

I w końcu weszliśmy na dach.

I mogliśmy popatrzeć na Mediolan z góry.

Katedra jest poddawana stałym pracom konserwacyjnym , podczas, których czyści się marmur, żeby ciągle był różowy, dlatego wokół świątyni stale są jakieś rusztowania.


Zeszliśmy po schodach i weszliśmy do wnętrza katedry.

Krótki wypad do Mantui

Do  Mantui wpadliśmy jak po ogień. Było już blisko zachodu słońca i na pewno warto tam spędzić więcej czasu, ale jak nie można tam być dłużej, warto wpaść choćby na godzinę. Zaczęliśmy od via  San Giorgio. Oczywiście od razu zauważyliśmy monumentalny Zamek św. Jerzego, ale zaciekawiła nas stela, z napisem”si immolarono perché altri vivessero”. poświęconą saperom, którzy poświęcili się, alby inni mogli żyć, a my zobaczyć  zabytki Mantui.

Zamek imponuje rozmiarem, jest częścią pałacu książęcego Palazzo Duccale. Zbudowany został na ruinach kościoła Sana Maria di Capo di Bove na zlecenie Franciszka I Gonzagi. Po przebudowie przez architekta – Luca Fancelli w 1459 roku stracił swój charakter obronny, a stał się rezydencją Izabelli d’Este, żony Franciszka II Gonzagi, która gościłą na  nim wielu sławnych ludzi renesansu, a przez to Mantua stała się jednym z głównych dworów w Europie.

Idąc dalej przez Piazza Sordello stanęliśmy pod domem Rigoletta.

Dalej przeszliśmy obok Katedry pod wezwaniem Św. Piotra.


Maks plecami odwrócony jest do Palazzo del Capitano.
Na jednym placu Piazza Sordello tyle zabytków.

Minęliśmy hotel Dei Gonzaga, który nosi nazwisko rodu, któremu Mantua zawdzięcza swoją świetność.

Via Brolello doszliśmy na Piazza delle Erbe, gdzie podziwialiśmy Palazzo della Regione

i stojącą obok Rotundę Św. Wawrzyńca.

Na sąsiadującym placu – Piazza Andrea Mantegna -stanęliśmy pod Bazyliką Św. Andrzeja. Niestety była zamknięta, a jej piękno  niedostępne dla naszych oczu. W każdym razie to czego nie zobaczyło się na żywo, można zawsze zobaczyć na zdjęciach w internecie po przyjeździe…albo wybrać się jeszcze raz w dogodniejszym czasie.

I właśnie pod bazyliką, nasza pani przewodnik uznała, że to wszystko co zdołamy zobaczyć w zarezerwowanym czasie i ogłosiła odwrót do autokaru, pozostawiając nas z dominującym uczuciem, że jeszcze wiele piękna Mantui pozostało dla nas do odkrycia w innym terminie.

Parma … coś dla ducha i dla ciała

Zwiedzanie Parmy zaczęliśmy od Pałacu Pilotta , ogromnego kompleksu architektonicznego otoczonego placami zieleni.

Przeszliśmy przez plac,

żeby dojść do Piazza Duomo, gdzie znajduje się Katedra i Baptysterium.

Spóźniliśmy się na zarezerwowany dla nas czas zwiedzania Baptysterium, więc zamiast kwadransa, dostaliśmy pięć minut.
Dla Maksa to wystarczyło.

Baptysterium  było kiedyś  jedynym kościołem w mieście, gdzie udzielano sakramentu chrztu. W Parmie ma kształt oktagonalny i zbudowane jest marmuru na Piazza Duomo tuż  obok katedry .

Na środku wielobocznej świątyni jest oczywiście chrzcielnica.

Freski na ścianach opowiadają różne historie z biblii podobnie jak te na kopule…

Baptysterium zachwyca swoimi malowidłami i to jest te 5 minut dla duszy…

Następnie szukając Enoteki Ombre Rosse bładziliśmy z przewodniczką po uliczkach Parmy. Najpierw dotarliśmy do restauracji Ombre Rosse przy ulicy Borgo Tommasini  i okazało się, że to jednak nie tam mamy zamówioną degustację…


Powyżej naszych głów rozpościerały się połacie  luster . To dosyć charakterystyczne dla tej ulicy. Na innych zdjęciach w sieci można zobaczyć poprzednią instalację z kolorowymi abażurami.

Można by powiedzieć… tam i z powrotem.

Wreszcie dotarliśmy do Enoteki.

Jak widać degustacja bardziej przypadła do gustu Maksowi, niż podziwianie fresków w Baptysterium.

Z Enoteki wróciliśmy przez największy plac w Parmie – Piazza Garibaldii.

Widok na Ratusz- Palazzo del Comune.

Jak Modena to….

…ocet balsamiczny- dla miłośników sałatek, Ferrari- dla miłośników szybkich i ekskluzywnych aut, Pavarotti – dla miłośników opery, a dla Maksa?

… moda, bo na głównym placu wszyscy patrzyli na katedrę, a on na witrynę sklepu z garniturami.

A na katedrę watro było popatrzeć, bo przewodnik opowiadała jak czytać kamienne opowieści na frontonie kościoła, a oprócz tego przed wejściem stali Carabinieri w strojach galowych.

Do Modeny wchodziliśmy przez  via Emilia, pod tą ulicą jest droga pamiętająca czasy rzymskie. Zaczęliśmy od Piazza San Agostino, przy którym stoi Palazzo dei Musei i kościół Św Augustyna.


Doszliśmy do kościoła Chiesa della Madonna del Voto i skręciliśmy w Corso Duomo



i doszliśmy przed katedrę

W katedrze odbywała się  uroczysta msza. Przed wejściem stali carabinieri w galowych mundurach. Przeszliśmy na Piazza Grande, żeby zobaczyć katedrę w całej okazałości.


Przy Piazza Grande znajduje się również Palazzo Comunale, gdzie ma siedzibę  ratusz miejski. Przed ratuszem jest płyta kamienne zwana Pietra-Ringadora, gdzie odbywały się sady nad obywatelami, którzy nie przestrzegali prawa.

Na frontonie Ratusza znajduje się statuła Bellisimy, pięknej kobiety. Nasza przewodnik mówiła, że pilnowała ona miar sprzedawanych towarów.


Następnie poszliśmy zobaczyć pomnik Pavarottiego pod teatrem jego imienia na Corso Canalgrande

 
Doszliśmy do Piazza Roma gdzie podziwialiśmy Palazzo Duccale, w którym obecnie mieści się prestiżowa Akademia Wojskowa.

Wracając na Via Emilia zobaczyliśmy piękne pomalowane sklepienia nad łukami na Piazza Mazzini.

Ostatnie spojrzenie na kościół Św. Jana Chrzciciela .


Pożegnaliśmy się z Modeną i pojechaliśmy do Parmy.

Na lody do Sirmione

Jezioro Garda ma najczystsze wody, ze wszystkich jezior włoskich. Na jego brzegach przycupnęły mniejsze i większe miasteczka w zależności od tego, ile miejsca zostawiły ludziom pobliskie góry. Wszystkie wyglądają bardzo malowniczo, ale tylko Sirmione położone  jest na 4 kilometrowym półwyspie, który wcina się w jezioro Garda. Niektórzy porównują kształt jeziora do serca, a Sirmione właśnie jest w tym zagłebieniu serca między jego połowami.

W sezonie letnim ponoć trudno się poruszać po miasteczku, ale my byliśmy poza sezonem kiedy tulipany były w pełnej swojej krasie, a chcieliśmy zjeść tam lody i pospacerować .

Zatrzymaliśmy się na parkingu i skierowaliśmy w stronę Zamku Scaligierich. Aktualnie trwają tam prace remontowe, więc na zdjęciach widać pomarańczowe osłony i maszyny budowlane.

Dojście lub dojazd( dla mieszkańców) do centrum wiedzie przez most, pod zakończoną łukiem bramą.


W Sirmione jest mnóstwo miejsc, gdzie można kupić lody, bez przesady napiszę, że lodziarnia stoi przy lodziarni. Postanowiliśmy poszukać takiej wyjątkowej…

Przeszliśmy przez Piazzo Castello,

Dotarliśmy na Piazza Giosue Carducci, gdzie dobijają łodzie i promy

I zrobiliśmy sobie zdjęcie na wybrzeże Sirmione od strony Desenzano.
W dalszej wędrówce dotarliśmy do Term Catullusa. Po drodze jedna z kobiet pracujących w lodziarni nas pozdrawiała, więc tam zawróciliśmyKupiliśmy lody waniliowe w waflu z posypką orzechową w barze Gelateria Valentino. Kobieta tam pracująca zapytała Maksa o imię i innych jego kolegów. Że poczuliśmy się wyjątkowo, może świadczyć fakt , że jeden chłopak dla niej zatańczył.

Na zdjęciach z Sirmione często widać to miejsce, z uwagi na buduleję, która kwitnie w sezonie, o czym przekonałam się , gdy po podróży obejrzałam filmik sprzed lodziarni.

Maks stoi twarzą do Bouganville Caffe, która w sezonie kwitnienia pokazywana jest na wielu zdjęciach z Sirmione z uwagi na swoje ciemno różowe, albo wręcz fioletowe kwiaty,  którymi jest obsypana.

Na ulicach drzewa z mandarynkami , a może pomarańczami , widok dla nas niezapomniany.

Wracając doszliśmy do plaży- Spagia del Prete, gdzie nieopodal wyznaczony jest punkt, gdzie można się pocałować.

To miejsce jest (po przeciwnej stronie półwyspu niż molo do którego przypływają statki) na stronę wybrzeża gdzie są miasteczka: Lazise, Bardolino czy Garda.

A doszliśmy tu uliczką przy murach zamku.


W drodze powrotnej weszliśmy do kościółka Sanat’ Anna della Rocca , który był spowity w zasłony, chroniące w trakcie remontu sąsiadującego obok zamku , więc prawie go nie zauważyliśmy.

I tak powoli opuściliśmy uliczki Sirmione . Wydawało się nam, że to ostatnie spojrzenie na zamek…Na parkingu koleżanki zrobiły nam wspólne zdjęcie na jezioro Garda

Maks jest uśmiechnięty, więc chyba wycieczka się udała.

Spacerkiem po Vicenzie

Wybraliśmy się z Maksem na wycieczkę po północnych Włoszech w poszukiwaniu wiosennego słońca. Pierwszym miastem, które zwiedzaliśmy była Vincenza, okalana przez dwie rzeki: Bacchiglione i Retrone. Vincenza słynie z tego, że jest tam bardzo wiele pałaców, których architektem był Andrea Palladio.

Autokar wysadził nas na Viale Dalmazia i poszliśmy w kierunku Ogrodów Salvi.

Po drodze zobaczyliśmy wieżę bramy zamkowej -Torrione di Porta Castello.

Na piazza del Castello stoi nieukończone dzieło Pallatiego- Palazzo Porto. Rodzina Porto zamówiła projekt obszernego pałacu, którego budowa zakończyła się już na początku projektu.

Wędrując Corso Palladio doszliśmy do Palazzo Da Schio .

W Vicenzie na głównym  Piazza Dei Signori jest bazar. Co bardzo ograniczało nam widoczność na wspaniałe zabytki.

Tak wyglądał widok na Chiesa di San Vincenzo… i stojącą obok

Loggia del Capitaniato

A po drugiej stronie Piazza Dei Signori

Basilica Palladiana, wbrew skojarzeniom, nie  było to miejsce modlitwy, ale zgromadzeń rady miejskiej.

Z Piazza dei Signori można przejść na Piazza delle Erbe pod arkadami Muzeum Biżuterii Museo del Gioiello

Widok na Piazza delle  Ebre

Wracając C’tra’Santa Barbara widać charakterystyczne kolumny.

Spacerując po Vicenzie podziwiamy piękne pałace.

Po wejściu na patio ukazuje nam się wiekowa Wisteria , która rozpostarła się na  pałacowych ścianach.

A zachwyciło nas to, że wisteria już zaczęła kwitnąć!

Doszliśmy do Piazza Matteotti, gdzie znajduje się ostatnie  dzieło genialnego architekta  – Teatro Olimpico.


Projekt Andrea Palladiego zachwycił nas wszystkich. przez okazałą bramę wchodzi się do ogrodu


a następnie do gmachu teatru…

A po schodach schodzimy do amfiteatru

I wchodzimy na widownię, gdzie zamiast kamienia, który stosowano w antycznych teatrach- mamy drewno.

Teatr jest zadaszony, ale tak jak w antycznych teatrach widać jest niebo…

Scena jest w kształcie elipsy i zadziwia nas perspektywą antycznej ulicy.


Wyjście z Teatru Olimpico jest po przeciwnej stronie niż wejście.

W Vicenzie jest kamienny most Ponte San Michele na rzece Ritorne.

Kończymy spacer Po Vicenzie i jedziemy dalej…

Grypa

W tym roku Maks już drugi raz przechodził grypę. W obu przypadkach zrobiliśmy test, żeby lekarz zdążył przepisać lek przeciwwirusowy, który działa jeśli zacznie się go podawać w dwa dni od początku pojawienia się objawów choroby. W styczniu Maks miał grypę spowodowaną przez wirusy grupy A, a w marcu z grupy B.

W aptece jest kilka rodzajów testów combo, które rozpoznają, czy wirus jest grypowy, czy covidowy i w ten sposób, dość szybko pozwalają rozpoznać chorobę wirusową.

Zrobiłam wymaz z nosa,

umieściłam patyczek z wymazem  w dołączonym do testu roztworze

po 2 krople roztworu wkrapia się do każdego otworu na płytce testowej(S)

Za pierwszym razem pokazały się tylko paski kontrolne , czyli test wyszedł ujemny, ale następnego dnia , po zrobieniu kolejnego testu,

po 10 minutach,  na teście pojawiła się druga kreska , która zdiagnozowała wirusy grypy typu B. Maks wziął lek i po dwóch dniach gorączka  się skończyła, a po pięciu- grypa.

Czekamy na wiosnę, słońce i czas zachęcający do spacerów.

 

Ferie i filcowanie

W szkolnej świetlicy filcowaliśmy wełnę igłą na bawełnianej torbie, jako prezent dla mamy. Mojej mamie prezent bardzo się spodobał, ale uznała, że filcowanie trzeba poprawić, więc kupiła igły i w wakacje siedzieliśmy na ogródku i filcowaliśmy.

Mama bardzo się zachęciła. Kupiła wełnę merynosów australijskich i zaczęła filcować także na mokro. Jak trochę się wprawiła, uznała, że ferie i filcowanie mają coś wspólnego… (???)

i postanowiła nauczyć mnie tej sztuki.

Filcowanie nie jest trudne. Potrzebna jest wełna, mydło i woda. A także jakiś szablon i siateczka z tiulu.

Miałem zrobić prezent dla siostry na imieniny. Broszkę – kwiatek.

Ułożyłem wełnę na jednej stronie szablonu i przykryłem siateczką z tiulu, żeby podczas moczenie wełna się nie przesuwała.

Potem rękami masowałem wełnę wodą z mydłem, przekręciłem szablon na drugą stronę i znowu ułożyłem wełnę i polałem ją wodą z mydłem.

Najbardziej nużące jest dobre sfilcowanie wełny, żeby włókna się połączyły i żeby się nie rozdzielały. Mama mi w tym pomagała…

Na stole mamy folię bąbelkową, która pomaga szybciej filcować się wełnie, ale to rolowanie, ściskanie , wygniatanie kompletnie mnie wykończyło i chciałem jak najszybciej dać nogę…

Ale musiałem jeszcze zrobić liście do kwiatka…

Na szczęście mama sama rozcięła płatki i dokończyła filcowania, a ja wypłukałem kwiatek z mydła.

Ta zabawa zajęła mi dużo czasu i byłem wykończony.

Jednak kwiatek był prawie gotowy. Musiał tylko wyschnąć.

Następnego dnia na sucho filcowałem środek kwiatka i to w sumie trwało krótko .

Mama doszyła zapięcie i broszka była gotowa. Jednak filcowanie na mokro to nie moja bajka.

– Gotowe mamusiu, ale więcej mi tego nie proponuj…