W szkolnej świetlicy filcowaliśmy wełnę igłą na bawełnianej torbie, jako prezent dla mamy. Mojej mamie prezent bardzo się spodobał, ale uznała, że filcowanie trzeba poprawić, więc kupiła igły i w wakacje siedzieliśmy na ogródku i filcowaliśmy.
Mama bardzo się zachęciła. Kupiła wełnę merynosów australijskich i zaczęła filcować także na mokro. Jak trochę się wprawiła, uznała, że ferie i filcowanie mają coś wspólnego… (???)
i postanowiła nauczyć mnie tej sztuki.
Filcowanie nie jest trudne. Potrzebna jest wełna, mydło i woda. A także jakiś szablon i siateczka z tiulu.
Miałem zrobić prezent dla siostry na imieniny. Broszkę – kwiatek.
Ułożyłem wełnę na jednej stronie szablonu i przykryłem siateczką z tiulu, żeby podczas moczenie wełna się nie przesuwała.
Potem rękami masowałem wełnę wodą z mydłem, przekręciłem szablon na drugą stronę i znowu ułożyłem wełnę i polałem ją wodą z mydłem.
Najbardziej nużące jest dobre sfilcowanie wełny, żeby włókna się połączyły i żeby się nie rozdzielały. Mama mi w tym pomagała…
Na stole mamy folię bąbelkową, która pomaga szybciej filcować się wełnie, ale to rolowanie, ściskanie , wygniatanie kompletnie mnie wykończyło i chciałem jak najszybciej dać nogę…
Ale musiałem jeszcze zrobić liście do kwiatka…
Na szczęście mama sama rozcięła płatki i dokończyła filcowania, a ja wypłukałem kwiatek z mydła.
Ta zabawa zajęła mi dużo czasu i byłem wykończony.
Jednak kwiatek był prawie gotowy. Musiał tylko wyschnąć.
Następnego dnia na sucho filcowałem środek kwiatka i to w sumie trwało krótko .
Mama doszyła zapięcie i broszka była gotowa. Jednak filcowanie na mokro to nie moja bajka.