Archiwum kategorii: wyjazdy

Ferrara

Pożegnaliśmy Genuę i przez La Spezia, Lukka, Florencję i Bolonię (po 400km) dojechaliśmy do Ferrary. Tam czekała na nas przewodniczka, która oprowadziła nas po najstarszej części miasta.

Zaczęliśmy od Porta Paola. Tę bramę  miasta wzniesiono w 1612 r i nazwano na cześć ówczesnego papieża Pawła V.

W piątki w Ferrarze jest dzień targowy, więc trudno jest wjechać do miasta. Właśnie za Porta Paola jest plac targowy na Piazza Travaglio.

Przechodzimy przez targ i kierujemy się do średniowiecznej części miasta, do via delle Volte, która pierwotnie mierzyła dwa kilometry długości i biegła wzdłuż starożytnego biegu rzeki Pad, przed  zmianą koryta rzeki w 1152roku. Magazyny kupców znajdowały się  na brzegu rzeki,a łukowe  przejścia ( obecnie przekształcone w domy) umożliwiały łatwiejszy transport towarów do sklepów czy domów.
Typowe łuki  i sklepienia o ostrołukowym, lub okrągłym kształcie pochodzą z XIII wieku i są charakterystyczne dla całej ulicy. Spacerując po wąskiej i cichej uliczce, próbowaliśmy wyobrazić sobie jak tętniła życiem.

Równolegle do Via delle volte biegnie Via Ragno. Na  Via Ragno, (za Maksem) Trattoria da Noemi. Dom po lewej stronie charakteryzuje się  ryzalitem baldreskowym, wykonanym z drewna, a nie z muru i jest jedynym takim w Ferrarze.

Na skrzyżowaniu z Via Vittoria znajdowała się brama oddzielająca getto żydowskie od reszty miasta.
Via San Romano była głównym łacznikiem pomiędzy rynkiem – Piazza  Trento e Trieste, a portem, który znajdował się tam, gdzie teraz jest via Ripagrande. Jej nazwa wzięła się od kościoła o tej samej nazwie, który istniał wcześniej niż katedra.

Przy via S.Romano minęliśmy   Museo della Cattedrale, które utworzono w dawnym kościele San Romano.

I doszliśmy do Piazza Trento e Trieste, przy której znajduje się południowa  ściana katedry, a do niej „przyklejone ” są małe sklepiki.

Od frontu Katedra prezentuje się bardzo okazale.

Przewodniczka powiedziała, że można sobie zrobić zdjęcie na grzbiecie lwa…Ale czy ten to lew, czy raczej gryf?

Obok katedry znajduje się restauracja „Al Brindisi”, którą udokumentowano już w 1435 roku, w której pijał wino Mikołaj Kopernik, kiedy był w Ferrarze.

Na stolikach leży karta wymieniające słynne osobistości, które wznosiły tu toast.

Również na ścianie kamienicy udokumentowana jest obecność wielkiego polskiego astronoma , który  31 maja 1503 uzyskał doktorat z prawa kanonicznego na Uniwersytecie w Ferrarze.

Poszliśmy zobaczyć zamek Castello Estense. Pierwotną siedzibą rodu d’Este  w Ferrarze był dzisiejszy Palazzo Municipale. Jednak z uwagi na rozruchy w mieście Mikołaj II Kulawy postanowił wybudować siedzibę, która miała by także walory obronne.

Za Maksem widok na ratusz- Palazzo Municipale.

A tu Maks na dziedzińcu Palazzo Municipale. Castello Estense zaczęto budować w dniu Świętego Michała- w 1358  roku,dlatego też znany jest pod nazwą zamku świętego Michała.

Zamek robi duże wrażenie. Otoczony   fosą, ze zwodzonymi mostami w samym  środku miasta przypomina dzieje rodu, który tam mieszkał i przyczynił się do świetności miasta.

Maks był już mocno zmęczony zwiedzaniem i z radością powitał – czas wolny, który spędziliśmy w Mc Donaldzie Przy Piazza Trento -Trieste.

Dania bardzo nie we włoskim stylu, ale Maks był z nich zadowolony.

Z Ferrary pojechaliśmy do Tarvisio, do Hotelu, w którym spaliśmy wjeżdżając do Włoch. Jak zwykle byliśmy późno, za późno na jedzenie, a mimo to jedliśmy.

Vernazza i Monterosso

Vernazza i Monterosso to najstarsze wioski Cinque Terra. Pierwsze zapiski o  Vernazzy pochodzą z 1080 roku. Była to wioska ważna dla  Republiki Genui , która w jej porcie trzymała swoje galeony. Vernazza rozbudowywała się wokół strumienia Vernazzola, który wpadał tu do morza.

Nasz statek przybił do portu. Wysiedliśmy i od razu znaleźliśmy się na Piazza Marconi mając po lewej kościół Świętej Małgorzaty , a po prawej Bastion Belforte i mury zamku z wieżą, widoczne dobrze podczas wpływania do portu.

Widok za Maksem na kościół Świętej Małgorzaty Antiocheńskiej zwanej sauroctona, czyli ta, która zabija smoki. Kościół zbudowano w 1318r z okolicznego zielonego kamienia.

Kiedyś wchodziło się do kościoła od strony strumienia, czyli z przeciwnej strony niż obecnie.

Wnętrzu kościoła przywrócono jego pierwotny , surowy wygląd, na początku XX w pozbawiając go barokowych dekoracji, które powstały w trakcie modyfikacji w XVI i XVII w.

Przeszliśmy się wąskimi uliczkami, które niewiele zmieniły się na przestrzeni wieków.

W Vernazzy spotkaliśmy Polaków, którzy zwiedzali miasteczko, w tym nowożeńców, którzy tu robili sobie zdjęcia w ślubnych strojach. Minusem,  o którym napiszę, są toalety, a w nich brak wody w spłuczkach, co nam się przydarzyło tego dnia, bez względu na to, czy była to toaleta pod dworcem kolejowym , czy w kawiarni przy Piazza Marconi.

Vernazza nawiedziła wielka powódź 25 października 2011 roku. Na budynkach przy stacji do tej pory widać ślady wody z błotem, która sięgała pierwszego piętra.

Wsiedliśmy w pociąg i pojechaliśmy do Monterosso al Mare.

Monterosso rozwijało się wzdłuż strumienia Rio Burmaco, który aktualnie płynie pod ulicą Via Roma. Stacja kolejowa znajduje się w nowej części miasteczka – Fegina , gdzie są żwirowe plaże i wiele hoteli. Wzdłuż wybrzeża jest promenada, którą dochodzi się do starszej części miasteczka. Zaraz ze stacji kolejowej weszliśmy na plażę, żeby zamoczyć stopy w morzu.

Chodzenie po malutkich kamyczkach okazało się dla Maksa trudne, a tym samym plaża dała mu się we znaki.

Nie byliśmy jednak długo na plaży, więc gdy wyschły nam stopy poszliśmy zwiedzać Monterosso.

Poszliśmy Via Fegina ciągle widząc morze po prawej stronie i skałę przy brzegu.

Na plaży było kilkanaście rodzin korzystających ze słońca, choć jak powiedział nasz przewodnik – Samuel, dla niego woda w morzu dobra jest dopiero w lipcu.

Doszliśmy do restauracji Lapo’s i poszliśmy dalej,  gdzie Via Fegina rozchodzi się w dwie strony. Zarówno w lewo jak i w prawo dochodzi się do historycznego centrum Monterosso.
Poszliśmy schodami w górę, drogą Salita  dei Cappucini i podziwialiśmy widok na zatokę

Do klasztoru Kapucynów schodami w górę, a my schodami na dół na starówkę w Monterosso.

Wyszliśmy na Via Nino Bixio, po prawej ręce Maksa wiadukt, po którym jeżdżą pociągi.

Zwiedziliśmy kościół parafialny Świętego Jana Chrzciciela, którego architektura pokazuje, że zbudowano go gdy Monterosso należało już do Republiki Genui, czyli w roku 1276 kiedy hrabia Lavagna – Nicolo Fieschi musiał  sprzedał swoje dobra od La Spazia aż do Monterosso.

Poszliśmy przejść się uliczkami Monterosso, żeby poczuć jego klimat..

Wracaliśmy na stację kolejową  tunelem do Via Fegina, w którego „okienkach” urządzono mini wystawy…


Zwiedzanie Montorosso bardzo nam się podobało, nie spieszyliśmy się i gdy weszliśmy na stację – zobaczyliśmy ostatni wagon pociągu, którym mieliśmy jechać do La Spazia, gdzie czekał na nas nasz autokar.
Samuel, nasz przewodnik bardzo był zdziwiony, że pociąg odjechał punktualnie!!!

Na szczęście następny był za 20 minut, więc cierpliwie czekaliśmy …

Linia kolejowa , która przebiega przez Cinque Terre , to ta, która łączy La Spezię z Genuą i jest jedną z najstarszych linii kolejowych we Włoszech. Budowano ją od 1860  do 1874 z odcinkami biegnącymi blisko morskiego brzegu. Mogliśmy je podziwiać z okna pociągu.

O ile statkiem płynęliśmy ponad dwie godziny, o tyle pociągiem zajęło nam to pół godziny.

Z dworca kolejowego w La Spezia spacerkiem doszliśmy do portu.

Szliśmy Via Fiume przez Piazza Giuseppe Garibaldi. Na środku placu fontanna dialogu – „Żagle”.

Na zdjęciu widać górę, na której jest punkt widokowy na La Spezię i Zatokę Poetów.

I tak oto doszliśmy do ogrodów miejskich za którymi czekał nasz autokar.

Cinque Terre

To była wspaniała wycieczka. Wyjechaliśmy po 8.00 z hotelu i pojechaliśmy do La Spezii, która oddalona jest od Genui o 112 km. W drodze podziwialiśmy nadmorskie widoki widziane z wiaduktów m.in. widok na Portofino…

Wysiedliśmy z autokaru na Viale Mazzini i rozpoczęliśmy spacerek po Passeggiata Costantino Morin’a podziwiając palmy daktylowe rosnące wzdłuż promenady i statki zacumowane w Zatoce Poetów, która nazwana jest tak, aby uczcić poetów i pisarzy, dla których była źródłem inspiracji: Shelleya, Byrona,George Sand, D.H. Lawrence’a i innych.

Pierwszy raz widziałam owocujące palmy  i grona daktyli…Nasz przewodnik Samuel kupował bilety na rejs statkiem wzdłuż wybrzeża, a my spacerowaliśmy i doszliśmy do dział morskich ładowanych przez lufę.

Wreszcie nadszedł czas wejścia na pokład. Byliśmy przygotowani, że na morzu może być zimno, tak jak wczoraj w Genui i rzeczywiście na początku podróży przydały się bluzy i czapki.

Wypłynęliśmy z Zatoki Poetów i przepłynęliśmy cieśniną między Portovenere a Wyspą Palmaria.

Nazwa Portovenere – Portus Veneris – Port Wenus, wywodzi się z czasów Rzymskich o czym świadczą wykopaliska. Była to wioska o znaczeniu strategicznym do kontrolowania ruchu morskiego i trwały o nią zaciekłe walki między Republiką Genui A Republiką Pizy. Ze statku widzieliśmy średniowieczne mury i kościół Świętego Piotra w charakterystycznej kolorystyce ; białego marmuru z Carrara i czarnego zwanego Portoro, typowego dla architektury liguryjskiego gotyku.

Port w Portovenere, a poniżej widok po przeciwnej stronie na Wyspę Palmarię.

Przepływając przez cieśninę widzieliśmy średniowieczne mury i kościół Świętego Piotra.

Z drugiej strony  cypla  znajduje się Grota Byrona, który podobno przepływał zatokę Poetów z San Terenzo, (gdzie mieszkał u swojego przyjaciela P.B Shelleya) do Portovenere.

Płyniemy dalej do Riomaggiore. Część pasażerów w porcie schodzi na brzeg, a inni wsiadają.

Wzmianki o tej wiosce datuje się od XIII wieku. Środkiem doliny płynęła rzeka największa w okolicy, stąd nazwa Rio- maggiore. Aktualnie rzeka jest zakryta i płynie pod ulicą Via Colombo, ale jeszcze do początku XX wieku rzeka była widoczna, a domy były połaczone mostami i dlatego Riomaggiore nazywane było Małą Wenecją. Na obrazach Telemaco Signorini można zobaczyć jak wyglądała wioska w jego czasach.


Riomaggiore łączy 1 kilometrowa ścieżka, która budowali mieszkańcy obu wsi na początku lat 20- XX wieku. Zwana jest Drogą miłości, gdyż w czasie II WŚ spotykała się na niej młodzież z obu wiosek.

Płyniemy do Manaroli, gdzie układ miasteczka przypomina Riomaggiore , gdyż zdudowano je po obu stronach strumienia Rio Groppo. Mieszkańcy Manaroli zamieszkiwali kiedyś starożytną wioskę Volastra, która była na wzgórzu, a do doliny zeszli po epidemii dżumy w XIV wieku, dając początek jednej z wiosek Cinque Terra.Następną wioską na trasie jest Cornigla. W niej jednak nie zatrzymują się duże statki, bo nie ma tak dużego portu jak pozostałe miejscowości.

Wybudowanie linii kolejowej przyczyniło się do rozwoju Cinque Terra, które można odwiedzać statkiem, lub jadąc pociągiem.

Wreszcie pojawiła się Vernazza , port, w którym schodziliśmy na ląd.

Radość Maksa na Piazza Marconi. Tu mieliśmy czas wolny na zjedzenie drugiego śniadania i zwiedzenie miasteczka , a potem wsiadaliśmy w pociąg , żeby dojechać do Monterosso.

Genua

Wyjechaliśmy do Genui i od razu zauważyliśmy te wiadukty rozpięte nad miastem, z których roztacza się widok na miasto i morze. Niektórzy z nas pamiętali, że 14 sierpnia 2018 roku runął wiadukt Morandi i pochłonął 43 ofiary. Na jego miejscu stanął nowy – Świętego Jerzego, na którym zamontowanych jest osiemnaście punktów świetlnych, które palą się i upamiętniają ofiary tej katastrofy. Także filary mostu są podświetlone w kolorach włoskiej flagi.

W Genui, w starym porcie czekała na nas przewodniczka, która studiowała polonistykę na uniwersytecie i świetnie mówi po polsku. Przygotowała dla nas krótką trasę po starówce .

Zaczęliśmy od Palazzo San Giorgio, zbudowanego w 1260 roku i przechodził różne koleje losu.

W 1298 było tam więzienie, gdzie przetrzymywano Marco Polo. Podczas rocznego pobytu w więzieniu podyktował współwięźniowi Rustichello da Pisa swoje wspomnienia z podróży, które później wydano jako Podróże Marco Polo.

Dalej poszliśmy do Katedry Świętego Wawrzyńca.

dalej Vico del Filo

Widok na kościół Najświętszego Imienia Maryi i Aniołów Stróżów

Weszliśmy na Piazza di San Lorenzo a przed nami katedra  Świętego Wawrzyńca.W katedrze pocisk( rozbrojony), który wpadł do kościoła 9 lutego 1941 roku i nie wybuchł.

Idziemy dalej Via San Lorenzo.

Za Maksem Pallazo Ducale.

I kościół Il Gesu.

Idąc Via di Porta Soprana dochodzimy do zabytkowej Bramy Miejskiej, obok której jest zlokalizowany Dom Krzysztofa Kolumba.

Przewodniczka nasza powiedziała, że tak mógł wyglądać Dom Krzysztofa Kolumba. Według historyka Marcello Staglieno, oryginalny dom został zniszczony podczas francuskiego bombardowania Genui w 1684 roku.

Dalej poszliśmy na Piazza Raffaele di Ferrari.

Po prawej dawny budynek Giełdy.

Następnie udaliśmy się Aleją 25 kwietnia do Piazza dei Garibaldi, przy której znajdują się okazałe pałace, obecnie siedziby banków.

Potem wróciliśmy via Cairola do via San Luca i do miejsca , w którym zaczynaliśmy nasze zwiedzanie. Po drodze kupiliśmy sobie foccacie i zjedliśmy przed Pałacem Świętego Jerzego.

I tak po minie Maksa patrząc,  to najfajniejsze chwile, to te na siedząco! Siedząc i jedząc patrzyliśmy na barwny tłum przewijający się przez Porto Antico. Na kobiety ubrane w orientalne sukienki , a na nie nałożone puchowe kurtki, ponieważ Genua powitała nas wiatrem od morza.

Autokar zabrał nas do Hotelu, gdzie mieliśmy pokój na siódmym piętrze z widokiem na płytę lotniska i port.

Z przyjemnością zjedliśmy kolację.

Jedziemy do Genui przez Pollenzo i Barolo

Dziś po śniadaniu wyglądając przez okno zobaczyliśmy Alpy. I jednak okazało się, że nazwa hotelu- Panorama- jest zupełnie uzasadniona.

Dzisiaj w planie mieliśmy odwiedzić uniwersytet gastronomiczny w Pollenzo, miasteczko Barolo słynące z drogiego wina o tej samej nazwie, a na końcu czekała na nas Genua i nocleg w Hotelu Tower Genova Airport.

W Pollenzo chyba mieliśmy zobaczyć piwniczkę skupiającą butelki win z całych Włoch, jednak zobaczyliśmy gmach Uniwersytetu Gastronomicznego (Universita’ degli Studi di Scienze Gastronomiche), w który kształcą się studenci z całego świata. W trakcie wizyty widzieliśmy mężczyzn w garniturach, którzy kończyli swoją edukację w tym miejscu.

We Włoszech prawie na każdym płocie widać kwitnącą w tym okresie wisterię, zachwyca bogactwem kwiatów. U nas w ogródku niestety ma tylko kilka…

Oto jedna z wielu rezydencji rodu Sabaudów- posiadłość wiejska, przy placu Vittorio Emanuelle II, a na przeciwko kościół pod wezwaniem San Vittore Martire ( świętego Wiktora męczennika),

 którego sklepienie bardzo nas zachwyciło.

Ruszyliśmy dalej do regionu Barolo, gdzie uprawia się winorośl Nebbiolo i zatrzymaliśmy się w miasteczku o takiej samej nazwie. Byliśmy umówieni na zwiedzanie muzeum korkociągów i degustację wina…

I oto jesteśmy. Małe miasteczko wśród wzgórz, na których rośnie winorośl, z której której żyje cały region…

Idziemy do Muzeum Korkociągów. Uwagę przykuwają nazwy ulic, pod którymi zamieszczono zdjęcia, ludzi którzy tam mieszkali?!

A oto Muzeum Korkociągów i sklep z drogimi winami z tego regionu.

W muzeum zgromadzono 500 korkociągów od XVIII wieku, aż do naszych czasów.

W Muzeum Korkociągów jest także stała ekspozycja 100 butelek z ręcznie opisywanymi etykietami destylowanych win tzw Collezione Griva dzieło Romano Levi, który przez całe swoje życie  destylował i opisywał na etykietach zapach i smak zamknięty w butelkach.

Emocji przy degustacji win Barolo było wiele. Dla mnie brak miejsca, gdzie mogłabym usiąść, a także podawanie tego „wina królów” w plastikiowych kubeczkach jest profanacją i nie ma nic wspólnego z degustacją. Dlatego tę część programu sobie z Maksem odpuściliśmy!

Maks zajął miejsce na widocznej pod murami zamku ławeczce, a potem poszliśmy zobaczyć najbliższe uliczki.

Z zamku Falletti, gdzie jest Muzeum Wina widać okalające miasteczko winnice.

W Muzeum Wina byliśmy, żeby skorzystać z toalety, co jeszcze bardziej dodaje smaczku naszej nieudanej degustacji, choć mogło być inaczej, gdybyśmy na degustację przyszli vis a vis Muzeum Wina…do Agrilabu.

Na dziedzińcu zamkowym przed muzeum wina jest oczywiście kościółek w Barolo.

A tu po prawej stronie od Muzeum Wina – AgriLab – miejsce,  gdzie w kieliszkach można degustować wina  Piemontu i kupić okoliczne przysmaki . My kupiliśmy kulki z ciasta z orzechów laskowym- morbidi alla nocciola i nugat – torrone friabile con nocciole.

Udaliśmy się na spacer .

Wąskie uliczki Barolo są bardzo klimatyczne, ale nie chciałabym tu jeździć samochodem.

W końcu pożegnaliśmy miasteczko…

… których nazwy, ulic ilustrowane zdjęciami, na pewno zostaną nam w pamięci.

 

 

 

 

Turyn

Turyn powitał nas deszczem. Nasza przewodnik, Pani Wanda, która w Turynie mieszka prawie cztery dekady, powiedziała, że jeśli przybywa się do Turynu i pada , to po powrocie trzeba zagrać w totolotka…nie zagraliśmy, ale wierzymy, że to tak rzadkie jak wygrana…

Zaczęliśmy zwiedzanie od wzgórza, na którym zbudowano Bazylikę Di Superga jako votum dziękczynne za pokonanie Francuzów w 1706 roku. Ze wzgórza ponoć widać panoramę Turynu, ale my nie mieliśmy tego szczęścia by to sprawdzić.

Przeżyliśmy też chwilę grozy podjeżdżając drogą na wzgórze. Zakręt jest tak ostry, że nasz autokar musiał go pokonać na trzy razy. Na szczęście nie  zjeżdża się tą samą trasą. Nasza przewodniczka opowiadała nam o Polonii mieszkającej w Turynie, o żołnierzach, którzy przeżyli pod Monte Casino i którym generał Anders odradzał powrót do Polski. Ci zostawali we Włoszech i żenili się z Włoszkami. W 1948 rząd włoski, chcąc temu zapobiec, wydał prawo, że Włoszka jak poślubi cudzoziemca to może stracić włoskie obywatelstwo!!!

Następnie weszliśmy do katedry, w której przechowywany jest Całun Turyński. W kaplicy, gdzie za szybą znajduje się skrzynia z całunem, też nie wolno robić zdjęć. I tu nie chodzi tylko o błysk flesza. Nie wolno w ogóle robić zdjęć…

Całun jest wystawiany sporadycznie na widok publiczny . Ostatnie publiczne dwa wystawienia Całunu miały miejsce od 11 kwietnia do 23 maja 2010, oraz od 18 kwietnia do 25  czerwca 2015, w związku z Jubileuszem Salezjańskim – 200 rocznicą narodzin Jana Bosko.

Kiepsko się zwiedza miasto kiedy pada deszcz. Trudno zachwycać się zabytkami , bo myśli krążą tylko wokół dachu nad głową i czegoś do jedzenia.

Za Maksem imponująca brama Pallatyńska , która wraz z ruinami teatru, są jedyną pozostałością po czasach starożytnych.

Poszliśmy dalej, aż do Placu Zamkowego ( Piazza Castello) i tam dostaliśmy czas wolny na przeczekanie deszczu. Wszyscy skierowaliśmy się do Foccacieria Blob, która razem z Barem Francia nasza grupa się tam pomieściła,ponieważ są dwie sale, a foccateria przeżyła oblężenie.

Kiedy się najedliśmy wróciliśmy na Piazza Castello i okazało się, że deszcz przestał padać.

Na spokojnie rozejrzeliśmy się. Maksowi podobały się fontanny,

Ja zwróciłam uwagę na niepasujący do otoczenia wieżowiec zwany potocznie Palcem Mussoliniego.

Poszliśmy Via di Roma, żeby wejść do Gallerii San Federico, która przypomniała nam Galerię w Mediolanie, którą zwiedzaliśmy rok temu.

Z galerii wychodzi się na Piazza San Carlo, jeden z najładniejszych placów we Włoszech (jak reklamuje go przewodnik po Turynie) zrealizowany według projektu Carla di Castellamonte. Na końcu placu dwa bliźniacze kościoły Świętego Karola i Świętej Krystyny.

Kościół Świętego Karola

Doszliśmy na Piazza Carignano i do pałacu o tej samej nazwie, w którym narodził się pierwszy król zjednoczonych Włoch Vittorio Emanuelle II

W środku znajduje się muzeum Zjednoczenia Włoch.

Zamek ten ma dwie fasady i jest uznany za perełkę turyńskiego baroku.

Jak Turyn, to musi być byk, symbol miasta…

Biblioteka Narodowa na Piazza Carlo Alberto.

Maks przed pomnikiem Króla Carla Alberta.

A oto właśnie ta druga fasada Palazzo Carignano. Przy tym placu( Piazza Carlo Alberto) mieszkał Friedrich Nietzsche, podczas swojego pobytu w Turynie.

Gallerii Subalpina  swoją nazwę zawdzięcza Subalpejskiemu Bankowi Przemysłowemu, który wziął na siebie ciężar jej budowy. Jest bardzo jasna, cicha  i pełna zieleni.

Idąc w stronę najbardziej charakterystycznego budynku Turyny widzimy Muzeum Sztuki Antycznej, które z drugiej strony ma  Fronton Palazzo Madama na Piazza Castello. Tak więc zatoczyliśmy w naszej wędrówce koło…

Mole Antonelliana, miała być żydowską synagogą, jednak z powodów finansowych nią nie została. Projekt  przechodził wiele modyfikacji i z początkowej wysokości 113 metrów osiągnął obecną wysokość 167 metrów. Aktualnie w budynku znajduje się Narodowe Muzeum Kinomatografii. I tu pożegnaliśmy się z naszą Przewodniczką po Turynie.

 

Dolina Aosty

Z hotelu Panorama wyruszyliśmy w kierunku Courmayeur, gdzie zaplanowano wjazd kolejką Skyway na taras widokowy na Punta Helbronner 3466 m, żeby zobaczyć najwyższy szczyt Europy – Monte Bianco/Mont Blanc 4809m.

Maks był senny i podsypiał, podczas gdy ja podziwiałam dolinę Aosty i widoczne na wzniesieniach zameczki…Fascynujące jest to, ile tuneli wydrążono w Alpach, żebyśmy mogli wygodnie pokonać tę trasę, a potem dzięki kolejce – wznieść się tak wysoko…

Do Courmayeur przyjeżdża też autobus znanej nam sieci Flixbus.


Przewodniczka kupiła bilety i wsiedliśmy do wagonu kolejki skyway.

Na wysokości 2173m jest Pavillon – stacja przesiadkowa , gdzie również można zobaczyć wystawę minerałów , kupić książki, pamiątki a także usiąść i coś zjeść w kawiarni z widokiem na Alpy.

Przed przesiadką do drugiego wagonika założyliśmy kurtki i czapki, gdyż temperatura na tarasie widokowym była około 1C.

Podróż kolejką jest bardzo widowiskowa. Wagonik kolejki obraca się wokół swojej osi i każdy uczestnik wjazdu ma okazję do zobaczenia całej panoramy gór.

I oto jesteśmy tak wysoko jak jeszcze nigdy w życiu! Przewodniczka uprzedziła nas, że przy dłuższym oddychaniu rzadszym powietrzem może nam zakręcić się w głowach, albo poczujemy się słabsi. Na początku w ogóle nie odczułam jakiegoś dyskonfortu, ale po godzinie czekania, aż chmura przesunie się ze szczytu Monte Bianco, rzeczywiście poczułam, że serce mi wali i jakoś kręci mi się w głowie. Wtedy postanowiliśmy wrócić na dół…


Chmura zakryła szczyt Monte Bianco.
Widoki są niesamowite i na Maksie Alpy też zrobiły wrażenie.

Pogoda również nam dopisała i mogliśmy podziwiać panoramę Alp, a także posiedzieć na leżaczku.

Ale jak poczułam, że już czas wracać , wsiedliśmy do kolejki i zjechaliśmy do pawilonu przesiadkowego.

Weszliśmy do kawiarni, Maks napił się soku.

Odwiedziłam toaletę, w której zaskoczyła mnie reklama…ceremonii ślubnej w unikalnym miejscu na skraju nieba.

Jednym okiem rzuciliśmy na wystawę minerałów…

A potem odbyliśmy podróż w dół kolejką skyway

i tak zakończyła się nasza wyprawa .

Wracając z Courmayeur pojechaliśmy zobaczyć Aostę – stolicę tego najmniejszego włoskiego regionu. Wykopaliska archeologiczne w Dolinie Aosty świadczą, że pierwsze ślady osadnictwa sięgają epoki neolitu i brązu. My jednak oglądaliśmy zabytki z czasów Rzymskich.

Łuk tryumfalny Augusta,

bramę wejściową do miasta, dla przybyszów z równiny. Doskonale zachowana brama składa się z podwójnego rzędu trzech łuków . Była wyposażona w opuszczane kraty i które sprawiały, że była nie do sforsowania…

Widok na  plac Chanoux, gdzie  znajduje się ratusz .

My zjedliśmy małe co nieco w kawiarni Anfiteatro.

Po posiłku zobaczyliśmy kompleks architektoniczny Sant’Orsa (Świętego Ursusa).

Weszliśmy też na dziedziniec klasztoru, gdzie każda z 40 kolumn przedstawia inną scenę z Biblii, oraz życia Świętego Ursusa.

Po powrocie z Aosty zjedliśmy kolację w naszym hotelu a na deser dostaliśmy profiterole, czyli ptysie z waniliowym kremem oblane czekoladą.

 

Wycieczka do Włoch- Piemont i Liguria

W sobotę – skoro świt wstaliśmy i wsiedliśmy do autokaru, który przez cały tydzień miał być naszym domem. Przesadzone? Chyba nie jeśli jedzie się do Włoch, a potem odwiedza się kolejne regiony włoskie.

Po przejechaniu 1068 km zatrzymaliśmy się w Hotelu International w Tarvisio, gdzie zjedliśmy obiadokolację

i zmęczeni poszliśmy spać.

Następnego ranka po typowym włoskim śniadanku ruszyliśmy dalej.


Zrobiłam zdjęcie mapki okolic ze ściany hotelu, gdyby  udało nam się tam kiedyś wybrać i pochodzić po okolicy. Generalnie hotele w Tarvisio są miejscem, gdzie przyjeżdżają miłośnicy białego szaleństwa i gdzie nocują Polacy w drodze do Włoch po przejechaniu ponad 700km od granicy z Czechami. My z Warszawy mamy ponad 1000km.

Przed hotelem ostatnie pamiątkowe zdjęcia

Nasz pokój był na trzecim piętrze, pierwszy z prawej strony, z zamkniętymi okiennicami i jednym oknem dachowym. W tym hotelu będziemy się zatrzymywać również w drodze powrotnej.

Po przejechaniu prawie 500 kilometrów dotarliśmy do klasztoru Certosa di Pavia, wybudowanego dla zakonu kartuzów. Razem z nami czekało wiele osób aby przejść przez kratę do prezbiterium i zobaczyć piękne drewniane stalle, w których obrazy układane były metodą intarsji. Niestety w prezbiterium nie można robić zdjęć .

Mały dziedziniec klasztoru jest bardzo malowniczy.

Kiedy  zakończyliśmy zwiedzanie klasztoru pojechaliśmy zrobiliśmy kolejne 150 km do Hotelu Panorama w Cambiano – koło Turynu, gdzie nocowaliśmy trzy doby. Na obiadokolację podano nam duże porcje makaronu i zachęcano do dokładek.

to akurat drugie danie…

Nasz pokój, również tu- był na 3 piętrze.

I tak upłynął nam drugi dzień wycieczki.

 

Z Pacanowa ruszyliśmy do Skansenu w Kolbuszowej

Z Pacanowa są 72 kilometry do Muzeum Kultury Ludowej w Kolbuszowej, czyli trochę więcej niż godzina drogi samochodem. Na niebie kłębiły się ciemne chmury, które zapowiadały deszcz, jedyną niewiadomą było, kiedy się zacznie ulewa. Kiedy kupiliśmy bilety i dostaliśmy mapkę skansenu, od razu było wiadomo, że nie mamy tyle czasu, żeby to wszystko obejść, a co dopiero  zobaczyć, tym bardziej, że chmury nad nami coraz bardziej się zaciemniały. Mimo to poszliśmy …

Po drodze mijaliśmy Kapliczkę, Chrystus Ukrzyżowany z Kolbuszowej Dolnej

Kapliczkę domową ze Staniszewskiego z dzwonkiem loretańskim

I doszliśmy do wiejskiej zagrody z Jeziórka

od której doszliśmy do najstarszego w skansenie Dworu z Brzezin.

I tu tata podjął decyzję, że nie idziemy dalej bo grzmiało, więc trzeba było wracać na parking.  To była trafna decyzja, bo jak wsiedliśmy do samochodu zaczęło padać a po chwili lunęło jak z cebra. Dowiedzieliśmy się , że  rzeczka doprowadzająca wodę do stawów w Skansenie nazywa się NIL. tak więc w Polsce też mamy rzeczkę Nil…

Deszcz towarzyszył nam w drodze do Rzeszowa, czyli przez 14 kilometrów.

Mama zaplanowała odwiedzić  Muzeum Dobranocek w Rzeszowie. Czy wspominałem już , że to był 13 lipca? Czemu ciągle przypominam tę datę?

Otóż jak już podjechaliśmy pod muzeum, okazała się, że akurat tego dnia jest zamknięte!

Na pociechę mama kupiła sobie czereśnie i coś na kolację i pojechaliśmy na nocleg  do Łańcuta.

 

W Pacanowie Kozy kują…

Tak zaczyna się opowieść o Koziołku Matołku, który błąkał się po całym świecie , aby dojść do Pacanowa. Ja  też rozpocząłem nową podróż. Wyjechaliśmy rano z Buska Zdroju i postanowiliśmy odwiedzić Pacanów, a było to 13 lipca…dlaczego o tym wspominam?

Wpis ten wszystko Wam opowie.

Z Busko Zdroju jest 25 km do Pacanowa, więc około pół godziny drogi samochodem. W Pacanowie jest Centrum Bajki i właśnie tam chcieli mnie zawieść rodzice, jakby trochę zapomnieli, że mam już 18 lat. Oprócz tego nawet im przez myśl nie przeszło, że inni też mogli wpaść na ten sam pomysł, więc nie kupili wcześniej biletów …

Na rynku w Pacanowie łatwo spotkać Koziołka, czy to w postaci kwietnika, czy drewnianej rzeźby . Droga do Centrum Bajki jest wyraźnie zaznaczona na miejskim asfalcie,
a na pobliskiej kamieniczce jest mural, na którym przedstawiono bohaterów bajek.
Gdy doszliśmy do muzeum, okazało się, że bilety są dostępne na godzinę 14.00 (a my byliśmy o 11.00) Następny nocleg mieliśmy zaplanowany w Łańcucie, więc zwiedzenie muzeum o tej godzinie nie wchodziło w rachubę.

Poszliśmy więc do bajkowego ogrodu , który jest na tyłach muzeum. Pohuśtałem się na podwieszanych fotelach


I pospacerowałem po alejkach czytając umieszczone na tabliczkach wierszyki.


Usiadłem koło Koziołka bo ucieszyłem się z tego spotkania.

Po zjedzeniu lodów w Centrum Bajki poszliśmy na pocztę kupić pocztówki z Pacanowa, a mama oczywiście poskarżyła się pani w okienku pocztowym, że nie było dla niej biletów i zapytała, czy mają jakiś  stempel pamiątkowy z Koziołkiem.

Tak więc okazało się, że są stemple i mama ostemplowała wszystko co mogła, bo tak jest przywiązana do opowieści o Koziołku, a Pacanów chciała odwiedzić przez całe życie, więc śmiało mogę powiedzieć, że tuż przed 60-tymi urodzinami , wyruszyła w podróż życia!!!

A my z tatą cierpliwie jej w tym  towarzyszyliśmy.