Wzięłam rowerek i Maksa na wycieczkę do lasu. Pogoda słoneczna, chociaż trochę wiało, ale nie w lesie. Maksio jak tylko wjechaliśmy do lasu zlazł z roweru i dał dyla w boczne ścieżki. Nie leciałam za nim, a on, jak zobaczył mnie w zasięgu wzroku, to dalej zagłębiał się w leśne ostępy. Dotarliśmy do połamanego drzewa. Dookoła masa zwisających gałęzi…jest za co pociągnąć! Próbowałam nagrać gesty w lesie, ale Maks nie współpracował! Wróciliśmy do zmurszałaego pnia, tu dopiero jest co robić! Usuwanie kawałków próchna, szczapka po szczapce, wybieranie liści spomiędzy próchna… …obrywanie huby, rzucanie kawałkami kory… Mieliśmy wracać do domu, ale Maks zastopował rower. Przebierając nogami zakręcił i z powrotem skierował się do powalonego pnia. A jak ten sposób okazał się za mało efektywny , zsiadł z roweru i pociągnął go za sznurek. Oczywiscie rower się przewrócił, więc przejęłam inicjatywę i postawiwszy rower wsadziłam na niego Maksika i do domu!