Wróciliśmy z Rowów i trochę smutno, że już po turnusie. Maksio był zdrowy i zadowolony. Codziennie, przed śniadaniem, chodziliśmy patrzeć na fale i mewy, które żerowały na brzegu. Odpoczywaliśmy i zwiedzaliśmy okolicę. Byliśmy w Skansenie w Klukach, w Latarni w Czołpinie, na wieży widokowej na Rowokole i w Łebie w Jurajskim Parku. Nasze wspomnienia z turnusu postanowiłam przedstawić w krótkich scenkach, z Maksem w roli głównej.
Sobota 24 lipca – Przywitanie morza… Jesteśmy na brzegu morza, Maks biega na bosaka, a fale liżą mu stopy. Cały czas trzymam go za rękę, żeby nie „poszedł wpław – do Szwecji”. Pogoda zapowiada deszcz, ale jest bardzo ciepło… Puszczam rękę Maksa, chcę mu zrobić zdjęcia. Maksio biegnie po mokrym piasku – robię dwa – większa fala podcina synka i wpada jak długi do wody. Jest cały mokry i we włosach ma mnóstwo piasku. Chowam aparat, zdejmuję z niego mokre ubranie i biegnę z półnaguskiem do Albatrosa, żeby umyć mu głowę i przebrać w suche rzeczy.
25 lipca – niedziela Pada, więc dla dzieci ma być wyświetlony na projektorze film. Dzieci czekają, ale komputer nie „widzi ” rzutnika, więc rzuca tylko światło na ekran. Maks wstaje z koca i podchodzi do ekranu. Wyciąga ręce i robi teatrzyk cieni. Za nim podchodzą do ekranu inne dzieci i z wielką radością oglądają swoje cienie.
26 lipca – poniedziałek Maks wsiadł na czterokołowy rowerek Tomka i przejechał sam kilkanaście metrów. Zafascynowała go trąbka w rowerze, nacisnął ją kilka razy i…i uznał, że już przeżył wszystko co mógł na tym rowerze.
27 lipca – wtorek Byliśmy z Maksem na placu zabaw koło estrady w Rowach. Było tam sporo dzieci, które w swoich miejscach zakwaterowania nie miały możliwości pohuśtać się, czy pokręcić na karuzeli. Nasz Maks, zawsze towarzyski, od razu upodobał sobie karuzelę. Usiadł na jednej z dwóch ławek i śmiał się radośnie. Na ławce na przeciwko blondynek też śmiał się. Na początku wstała z ławki na której siedział Maks, najstarsza dziewczynka, która kręciła karuzelą, po niej inne dzieci przesiadały się na tę drugą, już zatłoczoną ławkę. Karuzela kręciła się szybko, wiec Maks wyciągnął ręce przed siebie i po swojemu radośnie wokalizował. Dzieci powoli opuszczały karuzelę. Na koniec tata przyszedł po ostatnią dziewczynkę, która jeszcze siedziała i miała niewyraźną minę. Maks został sam na karuzeli, zabawa już nie była taka fajna jak z innymi dziećmi, ale jeszcze przez chwilę pokręcił się z Mateuszem, który tak jak on, ma pięć lat i mieszkał na parterze z nami w Albatrosie.
28 lipca – środa Pojechaliśmy do Skansenu w Klukach, czyli krainy w kratkę. Oglądaliśmy zabudowania, które pozostały po Słowińcach, rdzennych mieszkańcach tych okolic. Siąpił deszczyk, a Maks biegał od zagrody do chałupy. Do niektórych wchodził, a do jednej, w której było dość ciemno, nie chciał w ogóle wejść. Zwiedzanie z Maksem to ciągły maraton bieganie z jednego miejsca w drugie. Po obiedzie był bal przebierańców. Materiałem na kreacje były kolorowe worki foliowe i krepina, ale Maks nie dał sobie nic włożyć.
29 lipca – czwartek Nasz poranny spacer brzegiem morza Maks odbywał w kaloszach. Siąpiło i zapowiadał się większy deszcz. Na brzegu morza leżał czarny kawał skamieniałego torfu. Postawiłam Maksa na nim i mówię – postawię cię tu, a fale będą rozbijały się o kamień. Przyszła większa fala i rozbiła się o Maksa wlewając mu się do kaloszy.
30 lipca – piątek Wracamy z plaży, Maksio jak zwykle w biegu. Ojciec trzyletniego Tomka mówi do niego – Zobacz jak Maksio szybko biegnie -. Na to Tomek (bez zespołu) wystartował, przegonił Maksa i pierwszy dobiegł do schodów Albatrosa.
31 lipca- sobota Upał i gęsto na plaży. Maks sprawia wrażenie jakby chciał wejść głębiej w morze i się pomoczyć. Tata sadza go na kole i próbuje wciągnąć do wody. Fale opryskują Maksa i zimna woda zniechęca do kąpieli. W sumie to Maks wykazywał się rozsądkiem, gdyż dłuższe stanie w wodzie i lodowate stopy wyciągały go na piasek. Siadał i przykrywał stopy ręcznikiem. Z uwagi na chorobę Perthesa, Maks ma zalecone ciepłe kąpiele, które rozszerzają naczynia krwionośne i powodują lepsze ukrwienie = odżywienie kości.
1 sierpnia – niedziela o 10.15 mieliśmy wypłynąć „Jagą” na rejs po morzu. Od rana gorąco i morze było jak stół. Przyszliśmy oczywiście wcześniej do portu, żeby się nie spóźnić. Pani sprzątała przed tawerną i zmywała podłogę. Maks wypatrzył plastikowy domek, w którym mogły bawić się dzieci, żeby rodzice spokojnie zjedli i z uporem maniaka chciał się tam dostać. Ja z podobnym uporem mu tego zabraniałam (w domku były jakieś sprzęty pochowane) no i Maks pokazał się z tej strony z jakiej mało kto go zna! Na statku było już dobrze. Każde dziecko na pełnym morzu mogło pokręcić sterem. Maks polubił miejsce przy sterze i też trudno mu było je opuścić.
2 sierpnia – poniedziałek Pojechaliśmy zobaczyć Latarnię w Czołpinie. Maks nie dał się prowadzić za rękę, gdy szliśmy po ulicy od parkingu do szlaku, który prowadzi do latarni, więc Tomek niósł go na barana. Na barana bierzemy Maksa, żeby oszczędzać jego prawe biodro. W każdym razie tata wniósł Maksa pod latarnię i czekali aż ja wejdę z Mateuszem na galeryjkę widokową. Mateusz ma lęk wysokości, więc jeden rzut oka z tarasu i już miał dość. Zeszliśmy na dół. Natomiast Maks zapragnął wejść na latarnię i sam na swoich nóżkach wszedł aż do kasy biletowej, czyli na samą górę, z której wąskie metalowe stopnie prowadziły na taras widokowy. Po obiedzie był mecz siatkówki i Maks był obrażony na tatę, że zabraniał mu wchodzić na boisko, gdy piłka śmigała w jedną i druga stronę…
3 sierpnia – wtorek Deszcz padał więc robiliśmy rodzinnie lalki i misie z bibuły. Maks był zainteresowany przez moment rolkami krepiny, którymi uderzał w podłogę jak pałeczkami w bęben. Mateusz miał na niego oko, kiedy ja robiłam misia. W końcu Maks mimo zakazu wyszedł na deszcz i biegał po parkingu. Nie wracał, chociaż go wołałam i dotarł aż do jadalni. Zabrałam go na ręce i powiedziałam mu, że za karę – za to, że mnie nie słucha – będzie siedział zapięty w wózku i patrzył jak inne dzieci bawią się lalkami i misiami.
4 sierpnia – środa Karmiliśmy mewy przed śniadaniem. po śniadaniu starsze dzieci pojechały z tatą na Rowokół, a my z Maksem byliśmy na plaży. Maks niestety nie bawi się w piasku i ulubionym zajęciem nad morzem, jest stanie w wodzie i wrzucanie kamieni do wody. Po południu poszliśmy z Maksem do „city”, żeby pohuśtał się w autach. Okazało się jednak, że Maks lubi siedzieć w autach jak są nieruchome, a jak po wrzuceniu monety zaczynają się bujać – to on wysiada. o 17 było oficjalne zakończenie turnusu, na którym niektóre dzieci zobaczyły swoich rodziców w całkiem niecodziennych rolach. Było bardzo wesoło i Maks oczywiście też wpakował się na scenę i tańcował w rytm piosenki – „Jesteśmy jagódki”.
5 sierpnia – czwartek Tego dnia pojechaliśmy na wycieczkę do Parku Dinozaurów, do Łeby. Mimo, że z Rowów do Łeby jest mniej niż 50 km, autokarem jedzie się półtorej godziny. Tamtejsze drogi są wąskie i czasem trudno się minąć z autem jadącym z naprzeciwka. Ale warto było pojechać. Zwiedzanie parku zajmuje co najmniej dwie godziny. My mieliśmy trzy i najdłużej staliśmy przy kolejce, która jeździła po szynach w kółko, na placu zabaw. Maks wsiadł do kolejki i nie dał się z niej wyjąć przez 4 kolejne tury (każda po 4 min). Dzieci wsiadały i wysiadały , a on twardo siedział . Raz przesiadł się do wagonu i wtedy upewnił się, że tylko rola maszynisty w pełni go satysfakcjonuje. Tak więc zmieniały się dzieci i żadne nie chciało jechać drugi raz tylko Maks… Gdy w końcu wyrwałam go z kabiny maszynisty, pognaliśmy zwiedzać park i żeby Maks już nie wrócił się do kolejki poszliśmy pod prąd kierunku zwiedzania. Park zrobił na nas duże wrażenie. Jest co zwiedzać i podziwiać.
6 sierpnia – piątek Po śniadaniu poszliśmy na plażę i to było nasze pożegnanie z morzem, gdyż po obiedzie wracaliśmy do domu.