Mamy koniec lata, a może to już jesień, w każdym razie jest to świetna pora na naukę nazw owoców i warzyw z natury. U logopedy Maks wyjmuje z pudełka plastikowe owoce, niektóre zna bardzo dobrze np. banana, a inne takie jak np. gruszka – wcale. Czasem zbliża je do ust i udaje , że próbuje… Mam bazar w pobliżu, a na straganie w dzień targowy – takie toczą się rozmowy… – Wszystkie piękne, wszystkie zdrowe, te warzywa kolorowe. – To pietruszka – jaka blada, drży gdy palec mój ją bada! – Hej selerku liście pachną na wiaterku… – Przyszedł por do fryzjera, a ten z włosów go obiera! – Ten ziemniaczek oczko ma i nie jedno, ale dwa… Po warzywach czas na owoce. – Wezmę sobie banana, bo od rana mam chęć na banana! – Mam go – to mango! – Choć owoce pachną cudnie, to minęło już południe… I chęć moja chociaż szczera, to zmalała już do zera! Wracam teraz do Domisiów do ich roześmianych pysiów.