Kiedy Ksiądz Wojtek zaproponował rodzicom dzieci wyjazd do Rowów, wszyscy przyjęliśmy to entuzjastycznie, ale w końcu okazało się, że tylko Rodzice Olka i ja dołączyliśmy do grupy wyjeżdżającej z Parafii Dzieciątka Jezus.
W niedzielę 28 czerwca dojechaliśmy do Rowów. Zakwaterowanie mieliśmy w pensjonacie Maszt. Po raz pierwszy od siedmiu lat zamieszkaliśmy w centrum Rowów. I była to zupełna nowość dla mnie. Codzienne wyjścia z domu wiązały się z atrakcjami nadmorskiego deptaka, które Maks witał z nieustannym entuzjazmem…
Dzień po dniu mijał nam na zaliczaniu plaży i fotografowaniu się w kolejnej bujającej się zabawce. Na szczęście rodzice |Olka mieszkali na samym początku Rowów w domku, wokół którego był trawnik i miejsce na odpoczynek z dala od dwuzłotówkowych zżeraczy…
– Co do plecaka mama włożyła, trochę z siłami się przeliczyła.
– Pozazdrościłem Jasiowi piaskowej kołderki….
– to i mnie zaczęli nią okrywać…
– zachwycony to nie byłem.O nie!!!
– i szybko się odkryłem. O tak!!!
U Olka było zajęć wiele, farby – pastele i akwarele…
Chwyciłem pędzel i farby ksztynkę i Reksio nową miał czuprynkę.
I u nas też się bawiliśmy i bajki moje oglądaliśmy.
W czwartek szaleństwo przy muzyce i wieczór z gwiazdą przy mikrofonie…
rodzice stali i słuchali i mocno też klaskali w dłonie.
Były figury – kółeczka i wężyki -Tata Olka nakręcił nasze wybryki.
Czekając na zachód słoneczka – Olek mą czapką kreślił kółeczka.
Zrobiłem sobie łóżko w rurze, bo słońce mocno dawało w górze.
Świetnie się tutaj bawiliśmy i na kolację czekaliśmy.
Na plaży także fajnie było, morze szumiało, słońce świeciło.
Na zachód słońca się czekało, dopóki ucho nie bolało!
Potem już długo z nausznikami, musiałem chodzić ulicami…
W pogoni za bańką mydlaną upadłem sobie na kolano.
I w „Małpim Gaju ” też byliśmy i się kulkami rzucaliśmy!
Pancerni dwaj w czołgu jechali i wszystkich w koło obstrzeliwali.
Tygrysi jepp przed Chłopską stał i tylko dwójki przyjmował.
W łodzi grającej też siedziałem i w jakąś gierkę sobie grałem.
Chociaż wiele się tu działo, nic nikogo nie bolało!
W czwartek pojechaliśmy zobaczyć Groty w Mechowie.
Na początku to się bałem i nieśmiało tam zajrzałem.
Ale wszyscy tam wchodzili, no i cali wychodzili…
Olek popchnął mnie do przodu i do groty wepchnął obu…
A jak wszedłem jeden raz to już chciałem cały czas.
Jeden raz i drugi raz – magia groty kusi nas.
Umyć ręce po przygodzie w chłodnej i przejrzystej wodzie.
Na fermie strusi w Knieiwe byliśmy i dobrze tam się bawiliśmy.
Zawiozłem wszystkich w siną dal i tylko strusi było żal…
Chmura za chmurą po niebie gnały i nam ulewę obiecywały…
Na wieżę windą zawsze bliżej, szczególnie kiedy wicher wieje
Gniewino z takiej wieży słynie, że dech zapiera i kark sztywnieje…
Basia z mamą wchodziły i trochę się zmęczyły.
Dlatego minę taką miałem, gdy windą z wieży na dół zjeżdżałem.
Ostatni wspólny obiad był, fason trzymałem z całych sił.
Potem pojechał Olek do babci i to był koniec wspólnych wakacji!!!