Dzień Dziecka na turnusie zaczyna się jak zwykle – zajęciami. Niektóre dzieci to pewnie od samego rana dostają prezenty, a dla mnie były: zajęcia na basenie, ćwiczenia u pana Marcina i tak dalej, i tak dalej…
Ładnie chodzę w jedną i drugą stronę…
Wkładam na kijek lejek, ale jakiś krótki
Utrzymuję kije skośnie,choć to wcale nie jest łatwe jak się leży na plecach
Myślałem, że będę toczył się w tej beczce…
Ale nie, siedzę i czuję się jak w gnieździe pisklę…
Wolę jednak jazdę na prawdziwym koniu!
Po zajęciach u pana Marcina zjechałem windą do pani Klaudii
Przywołałem windę!
Wybrałem parter – zresztą innego wyboru nie miałem.
Wysiadłem z windy. Pokazałem mamie gest więcej, ale więcej jazdy windą nie było…
Patrzyłem jak drzwi windy się zamykają. No nic to! Idę do pani Klaudii.
Na turnusie tak już jest, że mama pilnuje zegarka i tego, żebym na czas się przebrał i trafił do właściwego pokoju. Ja bym chciał trafić do naszego i pooglądać Domisie, ale to dopiero jest możliwe, gdy skończę terapię reki u pana Grzesia.
Pani Klaudia jest też logopedą, dlatego ma w pokoju duże lustro. Położyła przede mną cukierki na tacy… (jest Dzień Dziecka przypominam!), ale te cukierki są z tektury…
Ale myślę sobie, znajdź dobrą stronę tej sytuacji! I znalazłem! Jest lustro, a ja lubię na siebie patrzeć, bo bez fałszywej skromności bardzo się sobie podobam, niezależnie od tego, czy mam cukierki do jedzenia czy z papieru!
Widzicie jak przekraczam lewa ręką linię środkową ciała? Widzicie moja minę? Nie jestem zadowolony…
Teraz zeszyt i ołówek i liczę. Dam radę bo nie wiecie, ale na youtube nauczyłem się liczyć do sześciu sam i to po angielsku!
Liczę do dziewięciu, też dobrze.
Nareszcie moje klimaty. Muzyka i pokazuję: głowę, ramiona i palce.
Pokazywałem to, kiedy miałem cztery lata. Teraz mam dziesięć, ale nie jestem małostkowy.
Teraz usta i potem nos, znacie – to naśladujcie!
Na koniec, w nagrodę (w końcu to Dzień Dziecka!) mogę wejść do basenu z piłkami i odpalić muzyczkę z pieska… Lata mijają a ten piesek nic się nie starzeje!
No i to było by na tyle…
Poszliśmy na obiad. Ciocia Marta strzeliła mi z mamą fotkę! Ale prawdziwy Dzień Dziecka zaczął się dopiero o 18:00.
Do Zaździerza przyjechały też dzieci na zieloną szkołę. One miały atrakcje na boisku, a my przy ognisku. Dlatego chyba się nie dziwicie, że czym prędzej wkręciłem się do ich grupy.
Najpierw ustawiłem się w kolejce po miecz z balona.Potem z tym mieczem biegałem i skakałem…
Wszyscy czekali kiedy wreszcie przeskoczę przez skakankę…
Nie było łatwo, choć bardzo się starałem…
Tu byłem bliski sukcesu, nabrałem w płuca powietrze i skoczyłem!… Ale za wcześnie!
No nie udało się, może innym razem. Zresztą skakanka to nie jest sprzęt dla chłopaka, chyba że dla boksera, ale boks to nie moja bajka.
Za to w grze w piłkę nożną poszło mi o wiele lepiej!
Z piłką koszykowa tez sobie radziłem.
Nie myślcie, że w ogóle nie bylem na ognisku. Byłem, ale krotko…
Pani Edyta podarowała nam prezent. Wędkę i ryby do łowienia! Podziękowałem Jej jak umiałem.
Potem Kuba puszczał banki, a ja je mieczem przebijałem.
Zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie- turnusowe dzieciaki razem.
A potem znów pobiegłem na boisko…
Bardzo się nabiegałem i fajnie się bawiłem. Było cudnie!