Archiwum miesiąca: kwiecień 2023

Wracamy do domu

Rano 2 kwietnia pożegnaliśmy Albergo Sole…

Wstawiliśmy walizkę do autokaru i ruszyliśmy w powrotną drogę. Około 18 dojechaliśmy do Mikulova gdzie  w restauracji Zamecek zjedliśmy odbiadokolację.

Jak Czechy to oczywiście knedliki i gulasz.

O godzinie 3.00  w nocy byliśmy w Warszawie zmęczenie długą jazdą.

Zachwycające Lago di Garda

W sobotę grupa wycieczkowa podzieliła się na dwa obozy. Tych, którzy chcieli skorzystać z atrakcji w Parku rozrywki Gardaland i tych którzy chcieli pojechać do Malcesine. Właśnie w sobotę 1 kwietnia otworzono park rozrywki i parkingi szybko zapełniały się autokarami z młodzieżą.

My czekaliśmy na parkingu, aż wróci nasza przewodniczka kiedy już rozda bilety na atrakcje. Przy okazji zobaczyliśmy autobus, który przywozi chętnych do Gardalandu.

Nacieszyliśmy oczy słońcem i kwitnącymi krzewami…

I w końcu ruszyliśmy do Malcesine.

Z Gardalandu do Malcesine jest ponad 40 kilometrów, a droga prowadzi wzdłuż jeziora Garda. Widoki przy słonecznej pogodzie są zachwycające,  nawet zza szyby autokaru.

W Malcesine udaliśmy się na stację  kolejki górskiej , która zawiozła nas na szczyt Monte Baldo, który wznosi się na 1760m nad poziom morza

Na wysokości 562 metrów jest stacja przesiadkowa. Wsiadamy do drugiego wagonika, który wraz z pokonywaniem kolejnych metrów wysokości dodatkowo obraca się dookoła swojej osi i wszyscy podróżni, bez względu gdzie stoją w wagoniku mogą oglądać panoramę …

Wysiedliśmy z wagonika kolejki górskiej i pospacerowaliśmy po szczycie

To widok góry po przeciwnej stronnie niż jezioro Garda.

A tu widok na jezioro z góry.

Mina Maksa mówi wyraźnie , że jego ten widok nie rusza, więc postanowiłam znaleźć coś, co przypadnie mu bardziej do gustu.

Zamówiłam sernik i zastanawiałam się czy mi doliczą „coperto”(czyli opłatę za obsługę), ale nawet gdyby, czego się nie robi dla szczęścia dziecka…Po zjedzeniu ciastka wejście na górę  nie było już trudne.

I zobaczyliśmy też krokusy , które zakwitły w trawie.

Po godzinie zjechaliśmy do miasteczka, gdyż chcieliśmy popłynąć promem do Limone sul Garda.

 

 

Spacerkiem po Weronie

Werona to bardzo stare miasto, o czym świadczy Amfiteatr Arena, starszy od rzymskiego Coloseum. Nasza Pani Przewodnik  najpierw wsiadła do naszego  autokaru, żeby pokazać nam  dawne bramy miejskie, a dopiero potem wysiedliśmy i przeszliśmy się brzegiem Adygi do Ponte Nuovo, przez który przeszliśmy, żeby znaleźć dom Romea i Julii.

To niesamowite jaką siłę może mieć literatura. Dzięki tragedii „Romeo i Julia” napisanej w 1597  przez Schakespeare’a, której akcja rozgrywa się w Weronie, miasto jest nieustannie na szlaku wycieczek.

Zaczęliśmy od domu, w którym mógł mieszkać Romeo. Należy do zamożnej rodziny, która nie udostępnia go zwiedzającym dlatego można go podziwiać tylko z ulicy. Widać balkon, z którego ponoć Romeo opuszczał się, przechodził przez pobliski ogród na Piazza Indipendienza i stamtąd miał 4 minuty, aby dostać  się pod balkon Julii.

Nam trasa do domu Julii zajęła dużo więcej czasu, bo po drodze zatrzymywaliśmy się i podziwialiśmy okoliczne zabytki.

Tu stoimy pod grobowcami Rodu Scaligierich, którzy rządzili w Weronie w XIVw. Są przykładem architektury gotyckiej.

Dalej przeszliśmy pod pomnik Dantego na Piazza dei Signiori.

Na placu widzieliśmy wbite pomiędzy płyty chodnika metalowe pinezki, które wcześniej zwróciły naszą uwagę pod Operą w Mediolanie. Tym razem nasza przewodnik ,o nie zapytana, powiedziała,że określają granicę do której restauratorzy mogą wystawiać na plac swoje stoliki.

Wąska uliczka doprowadziła nas na Piazza delle Erbe- najstarszy  plac, na którym handlowano w Weronie. Teraz również można tu kupić pamiątki, ale my mieliśmy w planie odwiedzić dom Julii…. To tam

Przeszliśmy przez bramę na dziedziniec, gdzie stoi statuła Giulietty.

Jesteśmy poza sezonem, ale na dziedzińcu pod balkonem zwiedzających nie brakuje.

Dom Julii, który jest masowo odwiedzany przez turystów nie jest tak autentyczny, jak Amfiteatr, który liczy sobie 2000 lat, mimo to do posągu Giulietty ustawiają się kolejki i każdy kto chce mieć szczęście w miłości, ma położyć rękę na jej prawej piersi.

Maks zaimponował mi, chwytając Julię za prawą dłoń!

Kiedy już wszyscy zaspokoili potrzebę zapewnienia sobie szczęścia w miłości poszliśmy do antycznego teatru, z którego słynie, albo słynąć powinna – Werona.

Z Via Capello, gdzie znajduje się Casa di Giuletta, każda uliczka prostopadła prowadzi do Amfiteatru Arena. My szliśmy via Mazzini przy której znajduje się wiele eleganckich sklepów.

Wyszliśmy na Piazza Bra największy plac w Weronie.

Weszliśmy do środka.

Maks zachęca mnie, żebym się nie ociągała, a wiadomo co jest za tymi żelaznymi bramami?

Czy przez te otwory wypuszczano dzikie zwierzęta na arenę?

Byliśmy na scenie, czas wejść na widownię.

Na selfie zawsze jest krzywa mina.

W czasie wolnym wróciliśmy z Piazza Bra …


na Piazza delle Erbe, Po drodze mijali nas studenci, którzy tego dnia zdali swoje egzaminy i w laurowych wieńcach razem ze swoimi przyjaciółmi spieszyli się świętować.

Kiedy Maks zjadł pancakes, poprawił mu się nastrój .

Zobaczyliśmy fontannę na rynku i freski na domach

Stragany , gdzie kupiliśmy kubki z Werony do mojej domowej kolekcji, oraz fartuszek do kuchni. W końcu Maks usiadł bo zwolniły się miejsca przy La Tribuna

Miejsce to w przeszłości pełniło podwójną funkcję: z jednej strony było miejscem wyboru panów miasta, którzy musieli zaprzysiąc wierność ustawom miejskim, a z drugiej strony miejscem mierniczym, w którym można było sprawdzić miarę korzystając z przytwierdzonej do trybuny obręczy.

Tu też dowiedzieliśmy się, że jeśli zamawiamy jedzenie przy stoliku w restauracji to musimy liczyć się z tym , że na rachunku pojawi się dodatkowa pozycja „coperto”.

W przypadku naszych znajomych , którzy zjedli pizzę na Piazza delle Erbe ich coperto wynosiło 10 euro.

Wiadomo podróże kształcą, a jedzenie kosztuje.


Malcesine nad Jeziorem Garda

Kiedy już zjechaliśmy kolejką górską ze szczytu Monte Baldo poszliśmy na pomost, żeby kupić bilet na statek do położonej na przeciwko miejscowości Limone, która słynęła z uprawy cytryn…

W Malcesine są malownicze bardzo wąskie uliczki wybrukowane kamieniami…


Na każdym możliwym miejscu wystawione są stoliki, przy których można usiąść i coś zamówić. My jednak najpierw musieliśmy poczekać na statek.

Tym razem płynęliśmy promem i na odkrytym pokładzie mocno wiało. Zeszliśmy więc niżej na pokład zamknięty.

Jak widać był przeszklony i z niego również można było podziwiać Jezioro Garda.

Podróż nie trwała długo i naszym oczom ukazało się Limone, jakby przyklejone do masywu górskiego. Nie mogliśmy tam spędzić dużo czasu, bo wracaliśmy statkiem , który odpływał z Limone  godzinę później…

Mieliśmy mało czasu, a chcieliśmy kupić na pamiątkę dla taty Maksa Limoncello, likier z cytryn i to ten zabielany…

Wracając zobaczyłam, że Maks już ma „długą”minę, więc wstąpiliśmy do baru, gdzie sprzedawali pizzę na wagę i kupiłam Maksowi kawałek na polepszenie humoru.

Siedzieliśmy i czekaliśmy, żeby nie spóźnić się na nasz statek.

Na pokładzie statku, którym wracaliśmy nie było już tak zimno. Maks zajął się konsumpcją, a ja obserwacją chmur…

W Malcesine mieliśmy czas wolny i ruszyliśmy na odkrywanie uroków tego małego miasteczka. Zrobiliśmy zdjęcie mapy i upewniliśmy się, że damy radę się nie zgubić.

Spacer po uliczkach zaczęliśmy od portu , a potem poszliśmy w stronę zamku, którego urok opisywał swojej przyjaciółce Goethe i nie tylko opisał, ale również zrobił szkic, za który został zamknięty w więzieniu i potraktowany jako szpieg. Po latach jakby w rekompensacie za poniesione straty moralne jednej z ulic nadano nazwisko sławnego poety niemieckiego Via Goethe

Zeszliśmy w dół i znaleźliśmy się na samym brzegu jeziora.

Potem jeszcze niżej…na taras widokowy

I jeszcze niżej na sam brzeg.

To chyba najbardziej urocze miejsce w Malcesine…

I ciekawe, że obok siebie są różowe skały  i czarne…

Byliśmy sami, a nad nami górowały mury zamku Scaligierich.

Wróciliśmy na uliczki Malcesine.

Poczekaliśmy, aż zbiorą się wszyscy członkowie naszej wycieczki na placu przed ratuszem miejskim.

A potem wróciliśmy do San Zeno di Montagna.

Maks usiadł w oknie i zjadł pomarańczę kupioną w  Limone.