Gratulacje z okazji 18 urodzin

Dzisiaj przyszły kolejne życzenia dla Maksa z okazji osiemnastych urodzin.

Dziękujemy Szymkowi z Rodziną,

Dziękujemy Kacprowi z Mamą,


Weronice z Rodzicami,


Adamowi z Mamą,


Igorowi z Rodzicami za kartkę w gwarze śląskiej.


I trzem nieznanym  z imion osobom. Jesteśmy Wam wdzięczni za radość, którą przyniosły Maksowi Wasze życzenia.

18 Maksymiliana

18 rocznica urodzin Maksa wypadła w tym roku w sobotę 17 czerwca. Naszych gości zaprosiliśmy do Muzeum Życia w PRL-u.  

Spotkaliśmy się o 17.00 i rozpoczęliśmy grę miejską, w której  przez godzinę wędrowaliśmy po MDM-ie i wykonywaliśmy zadania, które wyświetlały nam się na ekranie telefonu.

Zmachani pojawiliśmy się o 18.30 w muzeum i weszliśmy do salki kinowej, gdzie wyświetlał się filmik złożony ze zdjęć i filmów z 18 lat  życia Maksa. Projekcja cieszyła się zainteresowaniem i dzieci i rodziców, bo mogli zobaczyć siebie na poprzednich imprezach urodzinowych na przestrzeni  ubiegłych 10 lat.

Wszyscy byli głodni i spragnieni  po grze miejskiej , więc poszliśmy do muzealnej kawiarenki na kolację w stylu PRL-u.

Młodzież miała stoliki w salce szkolnej muzeum, a dorośli w kawiarence.

Dla rodziców była to trochę podróż w lata dzieciństwa. Mogli popatrzeć, na przedmioty, które mieli kiedyś w domu.

Młodzież mogła zobaczyć budkę telefoniczną i saturator na wodę, których nigdy na oczy nie widziała.

A także jak wyglądał wystrój mieszkania w tamtych czasach.

Największą atrakcją był maluch, do którego można wsiąść.

Rodzice, też mogli przypomnieć sobie jak siedziało się w pierwszym samochodzie, którym kiedyś jeździli…

A młodzież poczuć magię rodzicielstwa…

Ja przygotowałam memory, w którym trzeba było połączyć w pary przedmiot muzealny z obecnie używanym. Za udział w zabawie uczestnik dostawał złotówkę z 1988 roku.

Tatusiowie mogli pokazać synom jak grało się w kapsle.

Oczywiście był tort i „sto lat” dla Maksa.

Na torcie bohaterowie kultowej dobranocki z PRL-u

Maks dostał, ogromny prezent urodzinowy, a wszyscy jego goście książkę pt”Ciocia Jadzia w PRL-u”.

W wolnym czasie będą mogli przeczytać co Ciocia Jadzia opowiada swojej bratanicy o życiu w PRL-u…

Na koniec imprezy zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie na schodach do kawiarenki.

Następnego dnia Maks z Adrianem obejrzeli prezenty urodzinowe.

Maks dostał interaktywny globus z mówiącym piórem Albik, oraz gry i książki.

Dużo czasu zajmie nam zabawa i poznanie wszystkich prezentów, którymi goście wręcz „zasypali ” Maksa.

Bardzo Wam dziękujemy za wspólną zabawę i prezenty .

 

W oczekiwaniu na 18 urodziny

Za miesiąc Maks skończy 18 lat z tej okazji poprosiłam koleżanki, żeby ufetować go kartkami z życzeniami. I oto  15 maja, przyszły pierwsze życzenia , od koleżanki Maksa Oli, z którą był z zeszłym roku w Pieninach!

Bardzo dziękujemy!

18 maja Maks dostał życzenia od Krzysia i Jego Rodziców. Bardzo Wam dziękujemy.

24 maja dostał kartkę od Babci Piotra – dziękujemy!

29 maja przyszły trzy kartki z życzeniami:

30 maja Maks dostał kartkę z życzeniami od Partycji. Na kartce kolorowe balony, podobne do tych, które widzieliśmy rok temu pod Trzema Koronami. Dziękujemy bardzo za życzenia.
2 czerwca Maks dostał życzenia od Sary

Od Gabrysia

Od Ewy i Andrzeja

Oraz od Krzysia dwie kartki i  Maks poczuł się jak król…

Ze wszystkich kartek postanowiłam zrobić album scrapbooking’owy, żeby Maks mógł je sobie często oglądać.

6 czerwca Maks dostał paczkę z „Niezwyczajnej szkoły” z Józefowa, od grupy „Żabki”. W paczce było sześć kartek z życzeniami i gra memo „Garwolin”. A także dwie kartki od koleżanki Ady i kolegi Igora, z którymi spotyka się na wakacyjnych wyjazdach.

Wszystkim nadawcom bardzo dziękujemy i jak obiecałam , tam gdzie jest adres zwrotny będziemy pisać odpowiedź.

Przeczytaliśmy wszystkie życzenia i dziękujemy:

Karolowi i Martynce,

Antkowi i Zosi,

Stasiowi,

i Szymonowi. Od razu zagraliśmy w memo o Garwolinie i Maks mnie ograł!

Dziękujemy Waszej Pani, która Wasze listy do nas przysłała.

Kartka od Ady rozłożyła się w urodzinowy tort ze świeczkami i Maks od razu nabrał powietrza, żeby je zdmuchnąć! Dziękujemy bardzo.

Od Igora i jego Rodziców Maks dostał kartki z życzeniami o stylistyce, która jest mu bliska i oczywiście jest nią garnitur. Ten niebieski, a koszula z guzikami. Dziękujemy Wam serdecznie.

9 czerwca Maks dostał kartkę od Ewy i Kuby. Kartka po zeskanowaniu kodu QR , ożywa i torcik kręci się i śpiewa piosenkę. Czego to ludzie nie wymyślą.

Maks tak ucieszył się z życzeń dla „starego konia”. Bardzo Wam dziękujemy.

12 czerwca przyszła kartka od Macieja i Kasi z dalekiej Kalifornii. Całujemy Was mocno!

13 czerwca przyszła kartka od Julka i Jego Rodziców.

Po zdjęciu marynarki i rozpięciu koszuli Maks zobaczył życzenia od Zakątkowych przyjaciół.

Potem Maks skupił się na wspomnieniach z wyjazdów z Zakątkiem 21, które dostał w albumie. To cudowna pamiątka, zdjęcia sprzed 11 lat, których części nigdy nie widzieliśmy.

Jesteśmy wzruszeni i bardzo Wam dziękujemy!

14 czerwca Maks dostał kartki z zyczeniami:

Od Maggi i Marka.

Od Kasi i Szymka.

Od Ity,Heli, Klemensa, Atanazego i Piotra.

 

Od Anny I Pawła. Bardzo Wam dziękujemy…

Zielona szkoła w Lidzbarku

8 maja Maks wyjechał ze swoją klasą na zieloną szkołę. W tym roku wybrano ośrodek „Halo Mazury” w Lidzbarku. Od Pani Ani codziennie dostawaliśmy zdjęcia, na których zobaczyłam jakim wyzwaniom sprostał mój syn…

Brał udział w zawodach sportowych.

Pod opieką instruktorów przeszedł park linowy.

Strzelał z łuku do tarczy.

I z wiatrówki.

Spróbował swoich sił na segway’u

Razem z instruktorem przejechał się na quadzie.

Wielką frajdę przeżyli w Water Ball  w kulach na wodzie …


W kulach – Zoirbing, które toczą się po boisku.

Bezpieczne zmagania w drużynach łuczniczych…czyli strzelanie z łuku do siebie nawzajem

Była oczywiście ścianka wspinaczkowa. Widać, że zaczął, ale jak daleko udało mu się wspiąć? Tego nie wiem.

Grał m mini golfa,

Jedno jest dla mnie widoczne. W niedzielę nie potrzebował wsparcia, żeby wejść pod górę po drewnianych stopniach…i doświadczył aktywności, na które ja bym go nie zabrała.

 

18 urodziny Stasia

Staś obchodzi urodziny tego samego  dnia co mój brat Mateusz- 30.04, ale imprezę urodzinową zorganizował trochę później- 2 maja.

Spotkaliśmy się na Placu Narutowicza i czekaliśmy na tramwaj. Było to dość niezwykłe, bo zwykle spotykamy się na urodzinach w domach, albo w restauracjach, a tymczasem dołączyłem do Igi i Olka, którzy już czekali na przystanku.  O 19.30 przyjachał tramwaj, rozwinięto czerwony dywan i obsypano Stasia konfetti!

Wsiadłem i ja do tramwaju. W środku mocno się zdziwiłem, bo ten tramwaj był zupełnie inny niż te, którymi zdarza mi się wracać do domu…

Podałem Stasiowi torbę z prezentem, ale zapomniałem o życzeniach. Dobrze, że w domu zrobiliśmy kartkę  z życzeniami, to Staś w wolnej chwili będzie mógł ją przeczytać…

Usiedliśmy przy małych stolikach i czekaliśmy co dalej…

Mama zaproponowała, że zrobi mi zdjęcie pod balonami Stasia, bo za półtora miesiąca i ja skończę 18 lat. Nie kłóciłem się z mamą, stanąłem i oto jest zdjęcie. Nie moja 18-nastka, ale co tam, byle mama była zadowolona…

Mój stolik znajdował się tuż przy bufecie, więc wszyscy do mnie podchodzili.

Tramwaj ruszył i pojechaliśmy. Rodzice tańczyli i cieszyli się jak małe  dzieci. My po jakimś czasie też się oswoiliśmy z tym, że nasz wagon restauracyjny jest w ciągłym ruchu! Ale bezpieczniej czuliśmy się siedząc na miejscach mimo, że muzyka grała…

a za oknem robiło się co raz ciemniej. Dojechaliśmy na pętlę na Kawęczyńskiej i tam mieliśmy postój.

Uściskałem Stasia i Amelkę podziwiając nasze odbicie w szybie tramwaju.

Potem Staś zdmuchnął świeczki na torcie, a ja zmieniłem miejsce, żeby być blisko mojego najlepszego kolegi.

Wróciliśmy na Plac Narutowicza o 21.30

Na koniec zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie przed naszym imprezowym tramwajem.

To była bardzo niecodzienna impreza i długo będziemy ją pamiętać.

Wracamy do domu

Rano 2 kwietnia pożegnaliśmy Albergo Sole…

Wstawiliśmy walizkę do autokaru i ruszyliśmy w powrotną drogę. Około 18 dojechaliśmy do Mikulova gdzie  w restauracji Zamecek zjedliśmy odbiadokolację.

Jak Czechy to oczywiście knedliki i gulasz.

O godzinie 3.00  w nocy byliśmy w Warszawie zmęczenie długą jazdą.

Zachwycające Lago di Garda

W sobotę grupa wycieczkowa podzieliła się na dwa obozy. Tych, którzy chcieli skorzystać z atrakcji w Parku rozrywki Gardaland i tych którzy chcieli pojechać do Malcesine. Właśnie w sobotę 1 kwietnia otworzono park rozrywki i parkingi szybko zapełniały się autokarami z młodzieżą.

My czekaliśmy na parkingu, aż wróci nasza przewodniczka kiedy już rozda bilety na atrakcje. Przy okazji zobaczyliśmy autobus, który przywozi chętnych do Gardalandu.

Nacieszyliśmy oczy słońcem i kwitnącymi krzewami…

I w końcu ruszyliśmy do Malcesine.

Z Gardalandu do Malcesine jest ponad 40 kilometrów, a droga prowadzi wzdłuż jeziora Garda. Widoki przy słonecznej pogodzie są zachwycające,  nawet zza szyby autokaru.

W Malcesine udaliśmy się na stację  kolejki górskiej , która zawiozła nas na szczyt Monte Baldo, który wznosi się na 1760m nad poziom morza

Na wysokości 562 metrów jest stacja przesiadkowa. Wsiadamy do drugiego wagonika, który wraz z pokonywaniem kolejnych metrów wysokości dodatkowo obraca się dookoła swojej osi i wszyscy podróżni, bez względu gdzie stoją w wagoniku mogą oglądać panoramę …

Wysiedliśmy z wagonika kolejki górskiej i pospacerowaliśmy po szczycie

To widok góry po przeciwnej stronnie niż jezioro Garda.

A tu widok na jezioro z góry.

Mina Maksa mówi wyraźnie , że jego ten widok nie rusza, więc postanowiłam znaleźć coś, co przypadnie mu bardziej do gustu.

Zamówiłam sernik i zastanawiałam się czy mi doliczą „coperto”(czyli opłatę za obsługę), ale nawet gdyby, czego się nie robi dla szczęścia dziecka…Po zjedzeniu ciastka wejście na górę  nie było już trudne.

I zobaczyliśmy też krokusy , które zakwitły w trawie.

Po godzinie zjechaliśmy do miasteczka, gdyż chcieliśmy popłynąć promem do Limone sul Garda.

 

 

Spacerkiem po Weronie

Werona to bardzo stare miasto, o czym świadczy Amfiteatr Arena, starszy od rzymskiego Coloseum. Nasza Pani Przewodnik  najpierw wsiadła do naszego  autokaru, żeby pokazać nam  dawne bramy miejskie, a dopiero potem wysiedliśmy i przeszliśmy się brzegiem Adygi do Ponte Nuovo, przez który przeszliśmy, żeby znaleźć dom Romea i Julii.

To niesamowite jaką siłę może mieć literatura. Dzięki tragedii „Romeo i Julia” napisanej w 1597  przez Schakespeare’a, której akcja rozgrywa się w Weronie, miasto jest nieustannie na szlaku wycieczek.

Zaczęliśmy od domu, w którym mógł mieszkać Romeo. Należy do zamożnej rodziny, która nie udostępnia go zwiedzającym dlatego można go podziwiać tylko z ulicy. Widać balkon, z którego ponoć Romeo opuszczał się, przechodził przez pobliski ogród na Piazza Indipendienza i stamtąd miał 4 minuty, aby dostać  się pod balkon Julii.

Nam trasa do domu Julii zajęła dużo więcej czasu, bo po drodze zatrzymywaliśmy się i podziwialiśmy okoliczne zabytki.

Tu stoimy pod grobowcami Rodu Scaligierich, którzy rządzili w Weronie w XIVw. Są przykładem architektury gotyckiej.

Dalej przeszliśmy pod pomnik Dantego na Piazza dei Signiori.

Na placu widzieliśmy wbite pomiędzy płyty chodnika metalowe pinezki, które wcześniej zwróciły naszą uwagę pod Operą w Mediolanie. Tym razem nasza przewodnik ,o nie zapytana, powiedziała,że określają granicę do której restauratorzy mogą wystawiać na plac swoje stoliki.

Wąska uliczka doprowadziła nas na Piazza delle Erbe- najstarszy  plac, na którym handlowano w Weronie. Teraz również można tu kupić pamiątki, ale my mieliśmy w planie odwiedzić dom Julii…. To tam

Przeszliśmy przez bramę na dziedziniec, gdzie stoi statuła Giulietty.

Jesteśmy poza sezonem, ale na dziedzińcu pod balkonem zwiedzających nie brakuje.

Dom Julii, który jest masowo odwiedzany przez turystów nie jest tak autentyczny, jak Amfiteatr, który liczy sobie 2000 lat, mimo to do posągu Giulietty ustawiają się kolejki i każdy kto chce mieć szczęście w miłości, ma położyć rękę na jej prawej piersi.

Maks zaimponował mi, chwytając Julię za prawą dłoń!

Kiedy już wszyscy zaspokoili potrzebę zapewnienia sobie szczęścia w miłości poszliśmy do antycznego teatru, z którego słynie, albo słynąć powinna – Werona.

Z Via Capello, gdzie znajduje się Casa di Giuletta, każda uliczka prostopadła prowadzi do Amfiteatru Arena. My szliśmy via Mazzini przy której znajduje się wiele eleganckich sklepów.

Wyszliśmy na Piazza Bra największy plac w Weronie.

Weszliśmy do środka.

Maks zachęca mnie, żebym się nie ociągała, a wiadomo co jest za tymi żelaznymi bramami?

Czy przez te otwory wypuszczano dzikie zwierzęta na arenę?

Byliśmy na scenie, czas wejść na widownię.

Na selfie zawsze jest krzywa mina.

W czasie wolnym wróciliśmy z Piazza Bra …


na Piazza delle Erbe, Po drodze mijali nas studenci, którzy tego dnia zdali swoje egzaminy i w laurowych wieńcach razem ze swoimi przyjaciółmi spieszyli się świętować.

Kiedy Maks zjadł pancakes, poprawił mu się nastrój .

Zobaczyliśmy fontannę na rynku i freski na domach

Stragany , gdzie kupiliśmy kubki z Werony do mojej domowej kolekcji, oraz fartuszek do kuchni. W końcu Maks usiadł bo zwolniły się miejsca przy La Tribuna

Miejsce to w przeszłości pełniło podwójną funkcję: z jednej strony było miejscem wyboru panów miasta, którzy musieli zaprzysiąc wierność ustawom miejskim, a z drugiej strony miejscem mierniczym, w którym można było sprawdzić miarę korzystając z przytwierdzonej do trybuny obręczy.

Tu też dowiedzieliśmy się, że jeśli zamawiamy jedzenie przy stoliku w restauracji to musimy liczyć się z tym , że na rachunku pojawi się dodatkowa pozycja „coperto”.

W przypadku naszych znajomych , którzy zjedli pizzę na Piazza delle Erbe ich coperto wynosiło 10 euro.

Wiadomo podróże kształcą, a jedzenie kosztuje.


Malcesine nad Jeziorem Garda

Kiedy już zjechaliśmy kolejką górską ze szczytu Monte Baldo poszliśmy na pomost, żeby kupić bilet na statek do położonej na przeciwko miejscowości Limone, która słynęła z uprawy cytryn…

W Malcesine są malownicze bardzo wąskie uliczki wybrukowane kamieniami…


Na każdym możliwym miejscu wystawione są stoliki, przy których można usiąść i coś zamówić. My jednak najpierw musieliśmy poczekać na statek.

Tym razem płynęliśmy promem i na odkrytym pokładzie mocno wiało. Zeszliśmy więc niżej na pokład zamknięty.

Jak widać był przeszklony i z niego również można było podziwiać Jezioro Garda.

Podróż nie trwała długo i naszym oczom ukazało się Limone, jakby przyklejone do masywu górskiego. Nie mogliśmy tam spędzić dużo czasu, bo wracaliśmy statkiem , który odpływał z Limone  godzinę później…

Mieliśmy mało czasu, a chcieliśmy kupić na pamiątkę dla taty Maksa Limoncello, likier z cytryn i to ten zabielany…

Wracając zobaczyłam, że Maks już ma „długą”minę, więc wstąpiliśmy do baru, gdzie sprzedawali pizzę na wagę i kupiłam Maksowi kawałek na polepszenie humoru.

Siedzieliśmy i czekaliśmy, żeby nie spóźnić się na nasz statek.

Na pokładzie statku, którym wracaliśmy nie było już tak zimno. Maks zajął się konsumpcją, a ja obserwacją chmur…

W Malcesine mieliśmy czas wolny i ruszyliśmy na odkrywanie uroków tego małego miasteczka. Zrobiliśmy zdjęcie mapy i upewniliśmy się, że damy radę się nie zgubić.

Spacer po uliczkach zaczęliśmy od portu , a potem poszliśmy w stronę zamku, którego urok opisywał swojej przyjaciółce Goethe i nie tylko opisał, ale również zrobił szkic, za który został zamknięty w więzieniu i potraktowany jako szpieg. Po latach jakby w rekompensacie za poniesione straty moralne jednej z ulic nadano nazwisko sławnego poety niemieckiego Via Goethe

Zeszliśmy w dół i znaleźliśmy się na samym brzegu jeziora.

Potem jeszcze niżej…na taras widokowy

I jeszcze niżej na sam brzeg.

To chyba najbardziej urocze miejsce w Malcesine…

I ciekawe, że obok siebie są różowe skały  i czarne…

Byliśmy sami, a nad nami górowały mury zamku Scaligierich.

Wróciliśmy na uliczki Malcesine.

Poczekaliśmy, aż zbiorą się wszyscy członkowie naszej wycieczki na placu przed ratuszem miejskim.

A potem wróciliśmy do San Zeno di Montagna.

Maks usiadł w oknie i zjadł pomarańczę kupioną w  Limone.

Do Werony… przez Jezioro Garda.

Mieszkaliśmy w uroczej miejscowości San Zeno di Montagna, w odległości około 10 km jak podaje mapa, od miejscowości Garda, choć wydaje mi się, że na drodze widziałam kierunkowskaz   z podaną liczbą 12km. W każdym razie nasz hotel nazywał się  tak jak powinien po włosku, czyli albergo- Albergo Sole. Z naszego pokoju(320) na trzecim piętrze mieliśmy widok na Jezioro Garda. Śniadania były zupełnie inne niż w hotelu Il Cervo, ( w którym spędziliśmy pierwszą noc) nic więc dziwnego, że przez pięć dni, które tam spędziliśmy mijaliśmy się z grupami niemieckich turystów, którzy tak jak my lubili zjeść porządne śniadanie.
Hotel kupił w 1955 Andrea Bonetti, który wraz z żoną Andreiną i odrestaurował go. Na początku mieścił się tu też sklep mięsny, ale w tamtych latach wielu pamięta go jako pierwszy punkt , w którym był publiczny telefon, o czym nadal świadczy 1 -ka, ostatnia cyfra w numerze telefonu.

To był już piątek i tego dnia mieliśmy zwiedzać Weronę, ale  pojechaliśmy do Werony niestandardowo. Zatrzymaliśmy się w Gardzie nad Jeziorem Garda.

Autokar wysadził nas przy murze Villa degli Albertini przy viale S.Carlo. Na przeciwko znajduje się pomost, z którego odpływają statki. Mieliśmy popłynąć do Desanzano i stamtąd pojechać autokarem do Werony. Liczyliśmy na niesamowite widoki , ale poranna mgła okryła Jezioro Garda  miękkim całunem i znacznie ograniczyła widoczność.

Przy deptaku rozkładały się stragany z torebkami, ubraniami…

Za Maksem widać punk widokowy La Rocca.

Czekając na statek podeszliśmy pod hotele La Vittoria i Tre Corone.

Zdążyliśmy też posiedzieć na ławce i kupić pamiątkową ściereczkę z mapą jeziora.

Wreszcie przypłynęła łódź i wsiedliśmy…powoli zostawiając miejscowość Garda za sobą.

Pierwszy przystanek mieliśmy w Sirmione i płynąc z Gardy mogliśmy zobaczyć ze statku Groty Catullusa…

oraz molo, na którym robiliśmy sobie zdjęcia trzy dni wcześniej.

Nie wysiadaliśmy w Sirmione tylko płynęliśmy dalej do Desanzano, gdzie pożegnaliśmy nasz statek San Marco.

A w Desanzano na klombiku zobaczyliśmy pierwsze dekoracje wielkanocne.

Za rondem, z okazałą palmą na środku, stał nasz autokar, to znak, że ruszamy do Werony.

W Weronie czekała na nas pani przewodnik. Żeby dojść do zabytkowego centrum musieliśmy dojść do mostu i przejść po nim  przez rzekę Adygę.

Idąc wzdłuż rzeki patrzyliśmy na drugi brzeg, gdzie mogliśmy podziwiać bryłę kościoła Świętej Anastazji.