Dzisiaj byliśmy na wizycie kontrolnej. Maks nadal ma nadczynność tarczycy. TSH minimalne, mniejsze niż 0,0005 mikroIU/ml i FT4 – 1,77 ng/dl. W związku z tym są dwie hipotezy: albo to labilne Hashimoto, albo został wyleczony i nie będzie brał hormonu. To trzeba dokładnie sprawdzić w związku z tym za miesiąc mamy zbadać:
- przeciwciała anty-mikrosomalne/antyTPO
- lipidogram
- TSH
- przeciwciała anty-tyreoglobulinowe/antyTG
- przeciwciała przeciw receptorom TSH (TRAb)
- FT4
- witamina D3 – metabolit 25OH
Wyszliśmy wcześnie z domu, żeby razem z tatą podjechać na Żoliborz. Maks zaczął dzień od placu zabaw w Parku Żeromskiego. Potem podjechaliśmy do Luxmedu autobusem 205. Ten niestety staje pod Arkadią. To centrum handlowe cieszy się ogromną sympatią Maksa, choć był w nim tylko dwa razy i to aż rok temu, i też w drodze do lekarza – żeby zgubić pół godziny.
Jakoś udało mi się przekonać Maksa, że najpierw musimy pójść do lekarza, a dopiero po tej wizycie pójdziemy do Arkadii. I jak już wyszliśmy z Luxmedu, Maks prowadził mnie w tamtą stronę. Weszliśmy do Arkadii i Maks bez zastanowienia skierował się na ruchome schody, a gdy już byliśmy na piętrze, skierował się w prawo i znalazł plac zabaw dla dzieci. Jeden bezpłatny z projektorem, który rzuca na podłogę różne obrazki np. koła ratunkowe, po których można skakać, albo płaszczyzny rozsypujące się na drobne kwadraciki.
Tu jednak Maks długo nie zabawił ponieważ zobaczył, że dalej jest biały płotek a za nim jego ulubione miejsce zabaw – 8 zł za pół godziny. Pierwszą połowę godziny kręciłam się dookoła płotka jedząc lody, gdy upłynął opłacony czas zafundowałam mu następne pół godziny i tym razem poszłam kupić papier do origami w empiku.
Na szczęście godzina oglądania zabawek za białym płotkiem usatysfakcjonowała Maksa i poszliśmy znowu pod projektor, a po chwili już zjeżdżaliśmy schodami ruchomymi na parter. Maks zjadł kanapki a ja wypiłam herbatę przy stoliku przed Arkadią. Wariant siedzenia na betonowych klockach zupełnie nie odpowiadał mojemu synowi i wybrał stolik w ogródku, gdzie musieliśmy coś zamówić. Pijąc herbatę i sok czekaliśmy, aż zbliży się godzina kiedy na pobliski przystanek przyjedzie autobus 510.
Tak więc ja nie wypiłam herbaty, bo Maks gdzieś popędził, a ja za nim, żeby jednak skierować go na przystanek. I tak szczęśliwie wróciliśmy do domu.
W tym wszystkim zdumiewa mnie fakt, że Maks tak dobrze zapamiętał jak trafić na plac zabaw „za płotkiem„. Tyle czasu upłynęło, a on trafił tam od razu. Na tym placyku oglądał różne grające zabawki, przyglądał się czym bawią się inne dzieci, ale właściwie sam sobie organizował zabawę. I to mnie bardzo cieszy, że w żaden sposób nie był konfliktowy, że po godzinie jednak mu się tam znudziło. Jakaś pani zagadnęła do mnie, że jej córka uczy takie dziećmi i chwilę porozmawiałyśmy.
To był dla Maksa dość męczący dzień, było gorąco i parno.