Archiwum kategorii: wyjazdy

Jedziemy do Genui przez Pollenzo i Barolo

Dziś po śniadaniu wyglądając przez okno zobaczyliśmy Alpy. I jednak okazało się, że nazwa hotelu- Panorama- jest zupełnie uzasadniona.

Dzisiaj w planie mieliśmy odwiedzić uniwersytet gastronomiczny w Pollenzo, miasteczko Barolo słynące z drogiego wina o tej samej nazwie, a na końcu czekała na nas Genua i nocleg w Hotelu Tower Genova Airport.

W Pollenzo chyba mieliśmy zobaczyć piwniczkę skupiającą butelki win z całych Włoch, jednak zobaczyliśmy gmach Uniwersytetu Gastronomicznego (Universita’ degli Studi di Scienze Gastronomiche), w który kształcą się studenci z całego świata. W trakcie wizyty widzieliśmy mężczyzn w garniturach, którzy kończyli swoją edukację w tym miejscu.

We Włoszech prawie na każdym płocie widać kwitnącą w tym okresie wisterię, zachwyca bogactwem kwiatów. U nas w ogródku niestety ma tylko kilka…

Oto jedna z wielu rezydencji rodu Sabaudów- posiadłość wiejska, przy placu Vittorio Emanuelle II, a na przeciwko kościół pod wezwaniem San Vittore Martire ( świętego Wiktora męczennika),

 którego sklepienie bardzo nas zachwyciło.

Ruszyliśmy dalej do regionu Barolo, gdzie uprawia się winorośl Nebbiolo i zatrzymaliśmy się w miasteczku o takiej samej nazwie. Byliśmy umówieni na zwiedzanie muzeum korkociągów i degustację wina…

I oto jesteśmy. Małe miasteczko wśród wzgórz, na których rośnie winorośl, z której której żyje cały region…

Idziemy do Muzeum Korkociągów. Uwagę przykuwają nazwy ulic, pod którymi zamieszczono zdjęcia, ludzi którzy tam mieszkali?!

A oto Muzeum Korkociągów i sklep z drogimi winami z tego regionu.

W muzeum zgromadzono 500 korkociągów od XVIII wieku, aż do naszych czasów.

W Muzeum Korkociągów jest także stała ekspozycja 100 butelek z ręcznie opisywanymi etykietami destylowanych win tzw Collezione Griva dzieło Romano Levi, który przez całe swoje życie  destylował i opisywał na etykietach zapach i smak zamknięty w butelkach.

Emocji przy degustacji win Barolo było wiele. Dla mnie brak miejsca, gdzie mogłabym usiąść, a także podawanie tego „wina królów” w plastikiowych kubeczkach jest profanacją i nie ma nic wspólnego z degustacją. Dlatego tę część programu sobie z Maksem odpuściliśmy!

Maks zajął miejsce na widocznej pod murami zamku ławeczce, a potem poszliśmy zobaczyć najbliższe uliczki.

Z zamku Falletti, gdzie jest Muzeum Wina widać okalające miasteczko winnice.

W Muzeum Wina byliśmy, żeby skorzystać z toalety, co jeszcze bardziej dodaje smaczku naszej nieudanej degustacji, choć mogło być inaczej, gdybyśmy na degustację przyszli vis a vis Muzeum Wina…do Agrilabu.

Na dziedzińcu zamkowym przed muzeum wina jest oczywiście kościółek w Barolo.

A tu po prawej stronie od Muzeum Wina – AgriLab – miejsce,  gdzie w kieliszkach można degustować wina  Piemontu i kupić okoliczne przysmaki . My kupiliśmy kulki z ciasta z orzechów laskowym- morbidi alla nocciola i nugat – torrone friabile con nocciole.

Udaliśmy się na spacer .

Wąskie uliczki Barolo są bardzo klimatyczne, ale nie chciałabym tu jeździć samochodem.

W końcu pożegnaliśmy miasteczko…

… których nazwy, ulic ilustrowane zdjęciami, na pewno zostaną nam w pamięci.

 

 

 

 

Turyn

Turyn powitał nas deszczem. Nasza przewodnik, Pani Wanda, która w Turynie mieszka prawie cztery dekady, powiedziała, że jeśli przybywa się do Turynu i pada , to po powrocie trzeba zagrać w totolotka…nie zagraliśmy, ale wierzymy, że to tak rzadkie jak wygrana…

Zaczęliśmy zwiedzanie od wzgórza, na którym zbudowano Bazylikę Di Superga jako votum dziękczynne za pokonanie Francuzów w 1706 roku. Ze wzgórza ponoć widać panoramę Turynu, ale my nie mieliśmy tego szczęścia by to sprawdzić.

Przeżyliśmy też chwilę grozy podjeżdżając drogą na wzgórze. Zakręt jest tak ostry, że nasz autokar musiał go pokonać na trzy razy. Na szczęście nie  zjeżdża się tą samą trasą. Nasza przewodniczka opowiadała nam o Polonii mieszkającej w Turynie, o żołnierzach, którzy przeżyli pod Monte Casino i którym generał Anders odradzał powrót do Polski. Ci zostawali we Włoszech i żenili się z Włoszkami. W 1948 rząd włoski, chcąc temu zapobiec, wydał prawo, że Włoszka jak poślubi cudzoziemca to może stracić włoskie obywatelstwo!!!

Następnie weszliśmy do katedry, w której przechowywany jest Całun Turyński. W kaplicy, gdzie za szybą znajduje się skrzynia z całunem, też nie wolno robić zdjęć. I tu nie chodzi tylko o błysk flesza. Nie wolno w ogóle robić zdjęć…

Całun jest wystawiany sporadycznie na widok publiczny . Ostatnie publiczne dwa wystawienia Całunu miały miejsce od 11 kwietnia do 23 maja 2010, oraz od 18 kwietnia do 25  czerwca 2015, w związku z Jubileuszem Salezjańskim – 200 rocznicą narodzin Jana Bosko.

Kiepsko się zwiedza miasto kiedy pada deszcz. Trudno zachwycać się zabytkami , bo myśli krążą tylko wokół dachu nad głową i czegoś do jedzenia.

Za Maksem imponująca brama Pallatyńska , która wraz z ruinami teatru, są jedyną pozostałością po czasach starożytnych.

Poszliśmy dalej, aż do Placu Zamkowego ( Piazza Castello) i tam dostaliśmy czas wolny na przeczekanie deszczu. Wszyscy skierowaliśmy się do Foccacieria Blob, która razem z Barem Francia nasza grupa się tam pomieściła,ponieważ są dwie sale, a foccateria przeżyła oblężenie.

Kiedy się najedliśmy wróciliśmy na Piazza Castello i okazało się, że deszcz przestał padać.

Na spokojnie rozejrzeliśmy się. Maksowi podobały się fontanny,

Ja zwróciłam uwagę na niepasujący do otoczenia wieżowiec zwany potocznie Palcem Mussoliniego.

Poszliśmy Via di Roma, żeby wejść do Gallerii San Federico, która przypomniała nam Galerię w Mediolanie, którą zwiedzaliśmy rok temu.

Z galerii wychodzi się na Piazza San Carlo, jeden z najładniejszych placów we Włoszech (jak reklamuje go przewodnik po Turynie) zrealizowany według projektu Carla di Castellamonte. Na końcu placu dwa bliźniacze kościoły Świętego Karola i Świętej Krystyny.

Kościół Świętego Karola

Doszliśmy na Piazza Carignano i do pałacu o tej samej nazwie, w którym narodził się pierwszy król zjednoczonych Włoch Vittorio Emanuelle II

W środku znajduje się muzeum Zjednoczenia Włoch.

Zamek ten ma dwie fasady i jest uznany za perełkę turyńskiego baroku.

Jak Turyn, to musi być byk, symbol miasta…

Biblioteka Narodowa na Piazza Carlo Alberto.

Maks przed pomnikiem Króla Carla Alberta.

A oto właśnie ta druga fasada Palazzo Carignano. Przy tym placu( Piazza Carlo Alberto) mieszkał Friedrich Nietzsche, podczas swojego pobytu w Turynie.

Gallerii Subalpina  swoją nazwę zawdzięcza Subalpejskiemu Bankowi Przemysłowemu, który wziął na siebie ciężar jej budowy. Jest bardzo jasna, cicha  i pełna zieleni.

Idąc w stronę najbardziej charakterystycznego budynku Turyny widzimy Muzeum Sztuki Antycznej, które z drugiej strony ma  Fronton Palazzo Madama na Piazza Castello. Tak więc zatoczyliśmy w naszej wędrówce koło…

Mole Antonelliana, miała być żydowską synagogą, jednak z powodów finansowych nią nie została. Projekt  przechodził wiele modyfikacji i z początkowej wysokości 113 metrów osiągnął obecną wysokość 167 metrów. Aktualnie w budynku znajduje się Narodowe Muzeum Kinomatografii. I tu pożegnaliśmy się z naszą Przewodniczką po Turynie.

 

Dolina Aosty

Z hotelu Panorama wyruszyliśmy w kierunku Courmayeur, gdzie zaplanowano wjazd kolejką Skyway na taras widokowy na Punta Helbronner 3466 m, żeby zobaczyć najwyższy szczyt Europy – Monte Bianco/Mont Blanc 4809m.

Maks był senny i podsypiał, podczas gdy ja podziwiałam dolinę Aosty i widoczne na wzniesieniach zameczki…Fascynujące jest to, ile tuneli wydrążono w Alpach, żebyśmy mogli wygodnie pokonać tę trasę, a potem dzięki kolejce – wznieść się tak wysoko…

Do Courmayeur przyjeżdża też autobus znanej nam sieci Flixbus.


Przewodniczka kupiła bilety i wsiedliśmy do wagonu kolejki skyway.

Na wysokości 2173m jest Pavillon – stacja przesiadkowa , gdzie również można zobaczyć wystawę minerałów , kupić książki, pamiątki a także usiąść i coś zjeść w kawiarni z widokiem na Alpy.

Przed przesiadką do drugiego wagonika założyliśmy kurtki i czapki, gdyż temperatura na tarasie widokowym była około 1C.

Podróż kolejką jest bardzo widowiskowa. Wagonik kolejki obraca się wokół swojej osi i każdy uczestnik wjazdu ma okazję do zobaczenia całej panoramy gór.

I oto jesteśmy tak wysoko jak jeszcze nigdy w życiu! Przewodniczka uprzedziła nas, że przy dłuższym oddychaniu rzadszym powietrzem może nam zakręcić się w głowach, albo poczujemy się słabsi. Na początku w ogóle nie odczułam jakiegoś dyskonfortu, ale po godzinie czekania, aż chmura przesunie się ze szczytu Monte Bianco, rzeczywiście poczułam, że serce mi wali i jakoś kręci mi się w głowie. Wtedy postanowiliśmy wrócić na dół…


Chmura zakryła szczyt Monte Bianco.
Widoki są niesamowite i na Maksie Alpy też zrobiły wrażenie.

Pogoda również nam dopisała i mogliśmy podziwiać panoramę Alp, a także posiedzieć na leżaczku.

Ale jak poczułam, że już czas wracać , wsiedliśmy do kolejki i zjechaliśmy do pawilonu przesiadkowego.

Weszliśmy do kawiarni, Maks napił się soku.

Odwiedziłam toaletę, w której zaskoczyła mnie reklama…ceremonii ślubnej w unikalnym miejscu na skraju nieba.

Jednym okiem rzuciliśmy na wystawę minerałów…

A potem odbyliśmy podróż w dół kolejką skyway

i tak zakończyła się nasza wyprawa .

Wracając z Courmayeur pojechaliśmy zobaczyć Aostę – stolicę tego najmniejszego włoskiego regionu. Wykopaliska archeologiczne w Dolinie Aosty świadczą, że pierwsze ślady osadnictwa sięgają epoki neolitu i brązu. My jednak oglądaliśmy zabytki z czasów Rzymskich.

Łuk tryumfalny Augusta,

bramę wejściową do miasta, dla przybyszów z równiny. Doskonale zachowana brama składa się z podwójnego rzędu trzech łuków . Była wyposażona w opuszczane kraty i które sprawiały, że była nie do sforsowania…

Widok na  plac Chanoux, gdzie  znajduje się ratusz .

My zjedliśmy małe co nieco w kawiarni Anfiteatro.

Po posiłku zobaczyliśmy kompleks architektoniczny Sant’Orsa (Świętego Ursusa).

Weszliśmy też na dziedziniec klasztoru, gdzie każda z 40 kolumn przedstawia inną scenę z Biblii, oraz życia Świętego Ursusa.

Po powrocie z Aosty zjedliśmy kolację w naszym hotelu a na deser dostaliśmy profiterole, czyli ptysie z waniliowym kremem oblane czekoladą.

 

Wycieczka do Włoch- Piemont i Liguria

W sobotę – skoro świt wstaliśmy i wsiedliśmy do autokaru, który przez cały tydzień miał być naszym domem. Przesadzone? Chyba nie jeśli jedzie się do Włoch, a potem odwiedza się kolejne regiony włoskie.

Po przejechaniu 1068 km zatrzymaliśmy się w Hotelu International w Tarvisio, gdzie zjedliśmy obiadokolację

i zmęczeni poszliśmy spać.

Następnego ranka po typowym włoskim śniadanku ruszyliśmy dalej.


Zrobiłam zdjęcie mapki okolic ze ściany hotelu, gdyby  udało nam się tam kiedyś wybrać i pochodzić po okolicy. Generalnie hotele w Tarvisio są miejscem, gdzie przyjeżdżają miłośnicy białego szaleństwa i gdzie nocują Polacy w drodze do Włoch po przejechaniu ponad 700km od granicy z Czechami. My z Warszawy mamy ponad 1000km.

Przed hotelem ostatnie pamiątkowe zdjęcia

Nasz pokój był na trzecim piętrze, pierwszy z prawej strony, z zamkniętymi okiennicami i jednym oknem dachowym. W tym hotelu będziemy się zatrzymywać również w drodze powrotnej.

Po przejechaniu prawie 500 kilometrów dotarliśmy do klasztoru Certosa di Pavia, wybudowanego dla zakonu kartuzów. Razem z nami czekało wiele osób aby przejść przez kratę do prezbiterium i zobaczyć piękne drewniane stalle, w których obrazy układane były metodą intarsji. Niestety w prezbiterium nie można robić zdjęć .

Mały dziedziniec klasztoru jest bardzo malowniczy.

Kiedy  zakończyliśmy zwiedzanie klasztoru pojechaliśmy zrobiliśmy kolejne 150 km do Hotelu Panorama w Cambiano – koło Turynu, gdzie nocowaliśmy trzy doby. Na obiadokolację podano nam duże porcje makaronu i zachęcano do dokładek.

to akurat drugie danie…

Nasz pokój, również tu- był na 3 piętrze.

I tak upłynął nam drugi dzień wycieczki.

 

Z Pacanowa ruszyliśmy do Skansenu w Kolbuszowej

Z Pacanowa są 72 kilometry do Muzeum Kultury Ludowej w Kolbuszowej, czyli trochę więcej niż godzina drogi samochodem. Na niebie kłębiły się ciemne chmury, które zapowiadały deszcz, jedyną niewiadomą było, kiedy się zacznie ulewa. Kiedy kupiliśmy bilety i dostaliśmy mapkę skansenu, od razu było wiadomo, że nie mamy tyle czasu, żeby to wszystko obejść, a co dopiero  zobaczyć, tym bardziej, że chmury nad nami coraz bardziej się zaciemniały. Mimo to poszliśmy …

Po drodze mijaliśmy Kapliczkę, Chrystus Ukrzyżowany z Kolbuszowej Dolnej

Kapliczkę domową ze Staniszewskiego z dzwonkiem loretańskim

I doszliśmy do wiejskiej zagrody z Jeziórka

od której doszliśmy do najstarszego w skansenie Dworu z Brzezin.

I tu tata podjął decyzję, że nie idziemy dalej bo grzmiało, więc trzeba było wracać na parking.  To była trafna decyzja, bo jak wsiedliśmy do samochodu zaczęło padać a po chwili lunęło jak z cebra. Dowiedzieliśmy się , że  rzeczka doprowadzająca wodę do stawów w Skansenie nazywa się NIL. tak więc w Polsce też mamy rzeczkę Nil…

Deszcz towarzyszył nam w drodze do Rzeszowa, czyli przez 14 kilometrów.

Mama zaplanowała odwiedzić  Muzeum Dobranocek w Rzeszowie. Czy wspominałem już , że to był 13 lipca? Czemu ciągle przypominam tę datę?

Otóż jak już podjechaliśmy pod muzeum, okazała się, że akurat tego dnia jest zamknięte!

Na pociechę mama kupiła sobie czereśnie i coś na kolację i pojechaliśmy na nocleg  do Łańcuta.

 

W Pacanowie Kozy kują…

Tak zaczyna się opowieść o Koziołku Matołku, który błąkał się po całym świecie , aby dojść do Pacanowa. Ja  też rozpocząłem nową podróż. Wyjechaliśmy rano z Buska Zdroju i postanowiliśmy odwiedzić Pacanów, a było to 13 lipca…dlaczego o tym wspominam?

Wpis ten wszystko Wam opowie.

Z Busko Zdroju jest 25 km do Pacanowa, więc około pół godziny drogi samochodem. W Pacanowie jest Centrum Bajki i właśnie tam chcieli mnie zawieść rodzice, jakby trochę zapomnieli, że mam już 18 lat. Oprócz tego nawet im przez myśl nie przeszło, że inni też mogli wpaść na ten sam pomysł, więc nie kupili wcześniej biletów …

Na rynku w Pacanowie łatwo spotkać Koziołka, czy to w postaci kwietnika, czy drewnianej rzeźby . Droga do Centrum Bajki jest wyraźnie zaznaczona na miejskim asfalcie,
a na pobliskiej kamieniczce jest mural, na którym przedstawiono bohaterów bajek.
Gdy doszliśmy do muzeum, okazało się, że bilety są dostępne na godzinę 14.00 (a my byliśmy o 11.00) Następny nocleg mieliśmy zaplanowany w Łańcucie, więc zwiedzenie muzeum o tej godzinie nie wchodziło w rachubę.

Poszliśmy więc do bajkowego ogrodu , który jest na tyłach muzeum. Pohuśtałem się na podwieszanych fotelach


I pospacerowałem po alejkach czytając umieszczone na tabliczkach wierszyki.


Usiadłem koło Koziołka bo ucieszyłem się z tego spotkania.

Po zjedzeniu lodów w Centrum Bajki poszliśmy na pocztę kupić pocztówki z Pacanowa, a mama oczywiście poskarżyła się pani w okienku pocztowym, że nie było dla niej biletów i zapytała, czy mają jakiś  stempel pamiątkowy z Koziołkiem.

Tak więc okazało się, że są stemple i mama ostemplowała wszystko co mogła, bo tak jest przywiązana do opowieści o Koziołku, a Pacanów chciała odwiedzić przez całe życie, więc śmiało mogę powiedzieć, że tuż przed 60-tymi urodzinami , wyruszyła w podróż życia!!!

A my z tatą cierpliwie jej w tym  towarzyszyliśmy.

Busko Zdrój

Wakacyjny wyjazd zaczęliśmy od odwiedzenia Buska Zdroju. Nasz pobyt zaczęliśmy od obiadu w barze „Zakąski i Napitki” , który znajduje się przy Parku Zdrojowym przy ulicy 1 Maja.

Obiad bardzo nam smakował tym bardziej, że jedliśmy na świeżym powietrzu, w parku . Po obiedzie poszliśmy na spacer starannie utrzymanymi alejkami.

Znaleźliśmy  drewniany hamak, w którym Maks się huśtał.

Nie za długo , bo właśnie zaczął kropić deszcz, więc poszliśmy poszukać obiektu pod dachem.

Weszliśmy do Domu Zdrojowego, gdzie Maks jadł lody czekając na to, aż deszcz przestanie padać. W Domu Zdrojowym organizowane są różne imprezy min. wystawy malarstwa. Kupiliśmy bilety do tężni. Tężnię otwarto w czerwcu 2021 roku. Jest wysoka prawie na 10 metrów, a jej średnica zewnętrzna wynosi 70 metrów. Woda, która spływa po tarninie na ścianach tężni zawiera od 8-12 % soli. Tężnia ma taras widokowy na dachu, a tym samym część dolna jest częściowo zadaszona…co bardzo jest korzystne, kiedy pada deszcz.

Na środku tężni jest dziedziniec o średnicy 35 metrów , a fontanny mgielne rozpylają solankę. Zaleca się, żeby pobyt w tężni wynosił do 25 minut.

Postaliśmy sobie przy fontannach mgielnych i weszliśmy na taras .

Spacerując, patrzyliśmy na park z góry, ponieważ dookoła tężni są drzewa, więc widać Dom Zdrojowy,

albo dach pobliskiego kościoła pod wezwaniem św. Brata Alberta.

Deszcz przestał kropić, więc poszliśmy dalej zobaczyć najbardziej charakterystyczny dla Buska Zdroju budynek Łazienek Marconiego, w którym mieści się sanatorium.

Weszliśmy do środka, żeby zobaczyć wnętrze.

Z gmachu sanatorium poszliśmy „Buską Aleją Gwiazd” do muszli koncertowej. Podziwiając kwitnące róże.

Zajęło nam trochę czasu znalezienie sklepu spożywczego, Okazało się, że w okolicach Parku Zdrojowego łatwiej jest kupić odzież, niż  chleb na kolację…

Dzień był pochmurny, byliśmy trochę zmęczeni, więc postanowiliśmy wracać do wynajętego pokoju na nocleg.

Po drugiej stronie ulicy, na przeciwko baru „Zakąski i napitki” jest Samorządowe Centrum Kultury, a przed nim- ławeczka Wojtka Belona lidera  zespołu – Wolna Grupa Bukowina. Maks akurat nie znał jego piosenek, ale my  – tak.

Na koniec zobaczyliśmy jeszcze pomnik uskrzydlonego kolarza, który upamiętnia wybitnych zawodników z Buska i okolic.

Po tym spacerze Maks z przyjemnością wrócił do domu, żeby odpocząć.

 

 

Zielona szkoła w Lidzbarku

8 maja Maks wyjechał ze swoją klasą na zieloną szkołę. W tym roku wybrano ośrodek „Halo Mazury” w Lidzbarku. Od Pani Ani codziennie dostawaliśmy zdjęcia, na których zobaczyłam jakim wyzwaniom sprostał mój syn…

Brał udział w zawodach sportowych.

Pod opieką instruktorów przeszedł park linowy.

Strzelał z łuku do tarczy.

I z wiatrówki.

Spróbował swoich sił na segway’u

Razem z instruktorem przejechał się na quadzie.

Wielką frajdę przeżyli w Water Ball  w kulach na wodzie …


W kulach – Zoirbing, które toczą się po boisku.

Bezpieczne zmagania w drużynach łuczniczych…czyli strzelanie z łuku do siebie nawzajem

Była oczywiście ścianka wspinaczkowa. Widać, że zaczął, ale jak daleko udało mu się wspiąć? Tego nie wiem.

Grał m mini golfa,

Jedno jest dla mnie widoczne. W niedzielę nie potrzebował wsparcia, żeby wejść pod górę po drewnianych stopniach…i doświadczył aktywności, na które ja bym go nie zabrała.

 

Wracamy do domu

Rano 2 kwietnia pożegnaliśmy Albergo Sole…

Wstawiliśmy walizkę do autokaru i ruszyliśmy w powrotną drogę. Około 18 dojechaliśmy do Mikulova gdzie  w restauracji Zamecek zjedliśmy odbiadokolację.

Jak Czechy to oczywiście knedliki i gulasz.

O godzinie 3.00  w nocy byliśmy w Warszawie zmęczenie długą jazdą.

Zachwycające Lago di Garda

W sobotę grupa wycieczkowa podzieliła się na dwa obozy. Tych, którzy chcieli skorzystać z atrakcji w Parku rozrywki Gardaland i tych którzy chcieli pojechać do Malcesine. Właśnie w sobotę 1 kwietnia otworzono park rozrywki i parkingi szybko zapełniały się autokarami z młodzieżą.

My czekaliśmy na parkingu, aż wróci nasza przewodniczka kiedy już rozda bilety na atrakcje. Przy okazji zobaczyliśmy autobus, który przywozi chętnych do Gardalandu.

Nacieszyliśmy oczy słońcem i kwitnącymi krzewami…

I w końcu ruszyliśmy do Malcesine.

Z Gardalandu do Malcesine jest ponad 40 kilometrów, a droga prowadzi wzdłuż jeziora Garda. Widoki przy słonecznej pogodzie są zachwycające,  nawet zza szyby autokaru.

W Malcesine udaliśmy się na stację  kolejki górskiej , która zawiozła nas na szczyt Monte Baldo, który wznosi się na 1760m nad poziom morza

Na wysokości 562 metrów jest stacja przesiadkowa. Wsiadamy do drugiego wagonika, który wraz z pokonywaniem kolejnych metrów wysokości dodatkowo obraca się dookoła swojej osi i wszyscy podróżni, bez względu gdzie stoją w wagoniku mogą oglądać panoramę …

Wysiedliśmy z wagonika kolejki górskiej i pospacerowaliśmy po szczycie

To widok góry po przeciwnej stronnie niż jezioro Garda.

A tu widok na jezioro z góry.

Mina Maksa mówi wyraźnie , że jego ten widok nie rusza, więc postanowiłam znaleźć coś, co przypadnie mu bardziej do gustu.

Zamówiłam sernik i zastanawiałam się czy mi doliczą „coperto”(czyli opłatę za obsługę), ale nawet gdyby, czego się nie robi dla szczęścia dziecka…Po zjedzeniu ciastka wejście na górę  nie było już trudne.

I zobaczyliśmy też krokusy , które zakwitły w trawie.

Po godzinie zjechaliśmy do miasteczka, gdyż chcieliśmy popłynąć promem do Limone sul Garda.