We wtorek pojechaliśmy metrem M1 i M2 do Centrum Nauki Kopernik. Dla Igora jest to największa atrakcja w Warszawie. Maks był tam wcześniej dwa razy z klasą, a ja byłam po raz pierwszy. Bilety kupiliśmy przez internet, więc nie staliśmy w kolejce do kasy. Przyjechaliśmy jednak na miejsce trochę za wcześnie i posiedzieliśmy nad Wisłą, czekając aż zbliżymy się na pół godziny do zaplanowanej godziny wejścia.
Pogodę mieliśmy świetną i humory nam dopisywały. W CNK jest tyle rzeczy do obejrzenia i do przeprowadzenia własnych eksperymentów, że czas płynie jak wartka rzeka.
Obserwując wahadło Foucaulta przekonujemy się empirycznie, że Ziemia się obraca…
Maks doświadcza siły trąby powietrznej…
To latający dywan, albo bardziej współcześnie – poduszkowiec…
Dla tych co lubią własny głos…
Zrozumienie wszystkiego czego doświadcza się w CNK jest nie lada wyzwaniem nawet dla dorosłych, co nie zmienia faktu, że poeksperymentować jest fajnie…
Chłopcy próbowali zbudować kopułę, ale źle dopasowali klocki i budowla runęła po spuszczeniu powietrza z niebieskiej poduchy.
Maksowi bardzo podobało się „radio w gębie”. Mimo, że nie zatkał uszu i tak słyszał muzykę.
Chodziliśmy i doświadczaliśmy sytuacji, którymi rządzą prawa fizyki aż rozbolały nas nogi. Wtedy zdecydowaliśmy się opuścić CNK i wrócić do domu na obiad.
Potem poszliśmy do kina na Wyszczekanych, a po każdym usłyszeniu imienia „Maks” – Maks pokazywał na siebie…